Mala izka:) no i co z tego że jestem pijakiem. Widocznie nie możesz pojąć przyczyn które rozwalą Włoską gospodarkę. :
Maminsynki
Dodano: 01.08.2005, 19:00
Czytano: 1376 razy
Niektóre kobiety mają problem z niewiernymi mężami. Inne panie narzekają, że ich mężczyźni uwielbiają hazard, kolegów, przesiadywanie w pubach i... (odpowiednie wstawić).
Są jednak takie kobiety, najczęściej Włoszki, których zmorą są faceci uzależnieni od... mamusi. I problem ten urasta do rangi narodowej.
Bo co zrobić można, kiedy dorosły mężczyzna dzień zaczyna i kończy telefonem do mamusi, z którą plotkuje, robi zakupy i jeździ na wakacje? A na dodatek w łóżku, w chwilach uniesień woła: „O mamma mia!”.
- Bycie maminsynkiem komplikuje życie – przyznaje Andrea Barsotti, Włoch pracujący jako murarz, w wolnych chwilach poeta. – Ale... bez mamy nie wyobrażam sobie. Nie jestem maminsynkiem z wyboru. Tak wyszło. Maminsynkami jesteśmy ja, mój starszy brat i rok młodsza siostra.
Podobne wyznanie mogłoby złożyć blisko 70% Włochów w wieku 18-34 lata. Tak przynajmniej wynika z najnowszego raportu Włoskiego Instytutu Statystycznego (ISTAT), który wprowadził zamieszanie w mediach, wśród socjologów i psychologów.
Coraz więcej starszych mężczyzn decyduje się pozostać przy rodzicach. Włosi nie kwapią się do zakładania rodzin. Wielu 40-latków nie ma nawet pojęcia, jak tego dokonać.
- Mój świat to poezja, cmentarz i, niestety... mama – wzdycha Andrea, któremu tak naprawdę już wszystko jedno. Reszta maminsynków milczy, bo chociaż są przejmującą większością wśród mężczyzn, to wciąż jednak wstyd być niesamodzielnym po trzydziestce. Są jak mafia – wszyscy wiedzą o ich istnieniu, ale żaden nie przyzna się do bycia „dorosłym młodzieńcem”, jak to określają psychologowie.
- Mam kłopoty z utrzymaniem trwałych kontaktów z kobietami. Ciągnie mnie do domu, do mamy. Wciąż o niej myślę: co by powiedziała, jak by zareagowała? Nie ma rzeczy, której bym nie zrobił bez myśli o mamie.
Inny maminsynek, Roberto Orsini z Civitavecchi ma poważne problemy z żoną. Jest cały zastęp pozostałych: Michele Polidori, Pier Luigi Rossi z Rzymu, Adriano Clemente z Taranto. Wszyscy o różnych zawodach, w różnym wieku, różnej postury, o innych zamiłowaniach. I wszystkich łączy jedno: bycie synkiem mamusi.
Ich życie potrafi być nad wyraz zaskakujące.
- Nigdy więcej za mąż! Nigdy więcej Włocha! Wolę do końca życia gryźć poduszkę, niż żyć z maminsynkiem – woła Simonetta, żona 33-letniego adwokata Roberto Orsini, nauczycielka. - Powiedziałam mu, że z trudem, ale znoszę, kiedy dzień zaczyna od telefonu do matki i telefonem do niej kończy. Na ploteczki leci do mamusi, na zakupy po mamusię, na wakacje z mamusią. To wszystko cierpliwie znoszę dziesięć lat, ale jej w naszym łóżku - ani minuty dłużej. W łóżkowych chwilach uniesienia krzyczy: "O mamma mia! O mamma mia!"... Głowa mu lata za dziewczynami, ale macham ręką. Nie boli mnie to aż tak jak ta jego mama i mama. Mam 30 lat, syna, który ma starszego brata zamiast ojca i żadnej perspektywy na udany związek. On nigdy nie wyrośnie. A inni?
- Pół roku temu Simonetta wystawiła jego torbę za drzwi i kazała mu się wynosić do diabła. Wróciłem do mamy – wzrusza ramionami. Tłumaczy, że jego głupia żona – jak ją określa – miała zle relacje z własną matką i stąd ten brak zrozumienia. Mimo wszystko co tydzień błaga ją, aby pozwoliła mu wrócić.
- Wprawdzie jej sosom daleko do tych, jakie robi mama, ale przecież małżeństwo nie kończy się na kuchni. A tak na marginesie, niech każdy kraj zajmie się swoimi sprawami i nie wtyka nosa w cudze życie – dodaje Roberto.
Andrea, wsześniej wspomniany poeta-murarz, marzy o żonie:
- Marzę o żonie choćby dlatego, żeby przynajmniej raz w życiu, gdy koledzy spytają: "Co u ciebie, Andrea?", nie odpowiedzieć: "A, nic, wszystko po staremu". Bo żeby nie mieć kobiety i odejść od mamy, trzeba mieć dokąd i trzeba mieć odwagę.
Kilka lat temu, kiedy przedstawił mamie przyprowadzoną do domu znajomą brakło mu odwagi właśnie. Matka przez całą wizytę nie wypowiedziała ani słowa, ale kiedy dziewczyna wyszła, zasypała syna pytaniami: "A co ona umie? Wyprasuje ci? Ugotuje lepiej ode mnie? A kto cię dobudzi do pracy? Jak sobie poradzisz z kobietą? Przecież ty nigdy żadnej nie miałeś?".
Chociaż włoska mamma jest odwiecznym symbolem siły, władzy, a zarazem ciepła i troskliwości, otoczona powszechnym szacunkiem, powoli staje się również przyczyną patologicznych wręcz układów. Bo według psychologów (i nie tylko) nie jest normalne, że mężczyzna tak długo pozostaje pod skrzydłami mamusi, wystawiony na jej wpływy. Czy po tak długim czasie zwierzchnictwa mamusi można zaakceptować inną kobietę?
Pier Luigi Rossi, 38-letni ekspedient mieszkający w Rzymie, jest zdesperowany.
- Na słowo "mama" szukam noża, który mógłbym wbić jej w plecy – mówi. - Żeby żyć, trzeba mieć odwagę, jak się jej nie ma, to się wegetuje. Tak jak ja.
Pier Luigi marzył o świecie kina. Dzisiaj jego substytutem są fotografie z filmów Felliniego wywieszone na zapleczu jego sklepu.
- Miałem z 15 kandydatek na żonę. Żadna nie przypadła mojej mamie do gustu - ubolewa Pier Luigi. - Japonka - za daleko, rzymianka - za blisko. Jedna za chuda, inna za gruba. To za dużo gada, to znów zbyt milcząca. Za brzydka, za ładna! O mamma mia!
Kiedy zamieszkał z narzeczoną, matka wtrącała się do wszystkiego.
- Wtykała nos w nasze życie jak w perfumy: co jemy, w co się ubieramy, jak śpimy, co robimy, dlaczego syn ma zieloną bluzkę, a nie niebieską... Rozwaliła wszystko.
Kiedy związał się z Australijką, przyszła teściowa powiedziała córce: "Nie licz na to, że on postawi nogę w Australii. To Włoch, nigdy nie zostawi mamusi".
I to go zdenerwowało. - Bo ja nie jestem maminsynkiem klasycznym. Jestem maminsynkiem świadomym. Zaczynam czytać książki, dzięki którym niedługo będę umiał powiedzieć mamie: "Odchodzę". Tylko jak odejść? Może te książki mnie czegoś nauczą?
Andrei, murarzowi, przychodzi do głowy pytanie: Czy można być maminsynkiem szczęśliwym?
- Ja takim jestem – zapewnia Michiele Polidori. - Żona dziś jest, jutro może znaleźć innego, a mama daje miłość bezwarunkową, poczucie bezpieczeństwa i przyjaźni.
Michiele od wczesnego dzieciństwa mieszka bez ojca, kiedy to zostawił całą rodzinę. Siostra wyprowadziła się niedawno. Michiele został z mamą. W wolnych chwilach śpiewa w kościelnym chórze (ma piękny głos), chodzi do baru, gdzie rozmawia na bezpieczne tematy (jak piłka nożna) z takimi, co jak on zostali przy mamusi.
- Na co może liczyć 46-latek, który na czarno sprzedaje gwoździe i karmę dla kotów? – pyta bez nadziei w głosie.
Według psychologów sami maminsynkowie są sobie winni. Z wygodnictwa. Z egoizmu. Mamusia wyprasuje, posprząta, ugotuje, poda, podstawi pod nos. I nie jęczy, jak żona, że jej w tym nikt nie pomaga.
W odpowiedzi na podobne zarzuty powstało Stowarzyszenie Gosposiów Domowych (Associazione Uomini Casalinghi). Działają w nim mężczyźni, którzy chcą skończyć z wizerunkiem typowego Włocha – leniwego macho. Chcą być dobrymi mężami i ojcami. Takimi, którzy też potrafią posprzątać, wyprać, wyprasować i ugotować.,
- Nie jestem maminsynkiem, mam żonę, ale widzę problem, śledzę cały ten lament wokół maminsynków i wiem, że nasze stowarzyszenie może jakoś temu zaradzić – mówi Fiorenzo Bresciani. – Nawet Sycylijczycy chcą być z nami. Po całych Włoszech organizujemy kursy prania, prasowania, sprzątania. Zawsze więcej chętnych niż miejsc. Jeśli stowarzyszenie ma cztery tysiące członków, to znaczy, że jest potrzebne.
Mimo wszystko młodzi Włosi jak nie chcieli, tak nadal nie chcą zakładać rodzin.
- Do czego mamy się śpieszyć? - pyta Adriano Clemente z Taranto na południu Włoch, student ostatniego roku psychologii rzymskiego uniwersytetu. - Ja nie wyobrażam sobie, że mógłbym zostać teraz rodzicem. Z czego żyć? Skąd wziąć pieniądze na mieszkanie? Jestem na utrzymaniu rodziców, ale uciekłem przed mamą 400 kilometrów. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jeśli nie wsiądę na motor i nie ruszę przed siebie, skończę jak moi koledzy: w kapciach przed telewizorem, z krzątającą się przy mnie i zadającą setki niepotrzebnych pytań mamą.
Dlatego uciekł na studia do Rzymu. Matka początkowo wpadła w popłoch. Zasypywała Adriano pytaniami w stylu „To już mnie nie kochasz?”.
- Dzień w dzień telefon i nie wiem, na ile była to chęć usłyszenia mnie, a na ile kontrola, którą nasze mamy często mylą z miłością, bo pierwsze pytanie przez te wszystkie lata brzmiało: "Gdzie jesteś, co robisz?". Dlaczego nie zapytała: "Jak się czujesz? Co u ciebie?". A ja latami na to czekałem. Najgorsze jest to, że ten temat, choć wałkowany na okrągło, tak naprawdę jest wciąż tabu. W naszym środowisku, gdyby nie konieczność wywołana programem studiów, w ogóle by się o tym nie mówiło. W rozmowach prywatnych ten temat nie istnieje.
http://fantasyworld.pl/v_article.php?strona=3&i=1390