Włochy w cieniu dawnej chwały

Temat przeniesiony do archwium.
Cały świat kocha Włochy, ponieważ są stare, a wciąż urzekające, ponieważ mają wrodzone zamiłowanie do dobrego jadła i napitku, ponieważ są jedynym miejscem, gdzie ludzie dyskutują o tym, co naprawdę może oznaczać czerwone światło na skrzyżowaniu. Jednak mimo tej powszechnej adoracji i mocnych stron, Włochy wydają się nie kochać samych siebie.
Słowo, którym się to określa, brzmi "malessere", czyli "apatia". Implikuje ono powszechną depresję - ekonomiczną, polityczną i społeczną - która znajduje odzwierciedlenie w najnowszych badaniach opinii publicznej. Włosi, mimo że twierdzą, jakoby opanowali sztukę życia, uważają się za najbardziej nieszczęśliwych ludzi w Europie Zachodniej.

- To państwo częściowo straciło chęć decydowania o swojej przyszłości - mówi Walter Veltroni, burmistrz Rzymu i prawdopodobny centrolewicowy kandydat na premiera. - Więcej w nim strachu niż nadziei.

Problemy w większości nie są nowe - i w tym właśnie problem. Prześladują Włochy już od wielu lat i nikt nie wie, jak je rozwiązać - i czy w ogóle jest to jeszcze możliwe.

Państwo to wypracowało własny sposób na przynależność do Europy i jak mało które walczyło z wypaczoną polityką, nierównym wzrostem, przestępczością zorganizowaną i wątłym poczuciem przynależności narodowej.

Rośnie jednak frustracja, że dawne słabości wciąż nie są przezwyciężane, a w niektórych przypadkach nawet się pogłębiają, w miarę jak świat prześciga Włochy. W 1987 roku kraj ten celebrował zrównanie z Wielką Brytanią. A dziś Hiszpania, która dołączyła do Unii Europejskiej zaledwie rok wcześniej, może wyprzedzić Włochy, będące już w tyle za Zjednoczonym Królestwem.

Nie zdominowany przez technologię styl życia Włochów może fascynować turystów, ale wykorzystanie internetu i handel są tu jednymi z najniższych w Europie, podobnie jak zarobki, inwestycje zagraniczne i wzrost gospodarczy. Za to emerytury, dług publiczny i koszty działalności rządu należą do najwyższych na kontynencie.

Z najnowszych danych wyłania się obraz coraz starszego i biedniejszego narodu - tak biednego, że główny biskup Włoch zaproponował znaczące rozszerzenie zakresu akcji rozdawania paczek z żywnością dla najuboższych.

Co gorsza, rosną obawy, iż mocne strony państwa ulegają degradacji i przeistaczają się w słabości. Małe i średnie firmy rodzinne, które przez wiele lat stanowiły kręgosłup włoskiej gospodarki, walczą o byt na globalnym rynku, zmagając się przede wszystkim z opartą na taniej sile roboczej konkurencją chińską.

Mgła wątpliwości zaczyna również owiewać samą instytucję rodziny. 70 proc. Włochów między 20-tym a 30-tym rokiem życia mieszka z rodzicami, co skazuje młodych ludzi na sztucznie przedłużony i nieproduktywny okres dojrzewania. Wielu spośród tych najzdolniejszych - podobnie jak 100 lat temu najbiedniejsi - opuszcza kraj.

Sytuacja stała się tak poważna, że Ronald Spogli, amerykański ambasador we Włoszech z 40-letnim doświadczeniem, ostrzegł, iż grozi to zmniejszeniem międzynarodowej roli kraju i pogorszeniem stosunków z Waszyngtonem. Jak zauważył, najlepszymi przyjaciółmi Stanów Zjednoczonych są ich partnerzy biznesowi, a Włochy nie zajmują wśród nich zbyt wysokiej pozycji. W 2004 roku, na skutek biurokracji i niejasnych przepisów, amerykańskie inwestycje wyniosły tu jedynie 16,9 mld dolarów, podczas gdy w tym samym okresie w Hiszpanii osiągnęły 49,3 mld dolarów.

- Włosi muszą wyrwać pnącza, które oplątały to wspaniałe 2500-letnie drzewo i dziś mogą spowodować jego uschnięcie - mówi Spogli.

Ale z wywiadów z potencjalnymi kandydatami na stanowisko premiera, przedsiębiorcami, naukowcami, ekonomistami i innymi Włochami wynika, iż główną przyczyną wszechogarniającej apatii może być poczucie, że nadzieja na to, by wyplenić te chwasty, jest raczej nikła, co jednocześnie zasmuca i złości mieszkańców kraju.

Przegniły system polityczny

- Basta! Basta! Basta! - wykrzykiwał w jednym z wywiadów Beppe Grillo, 59-letni komik i bloger z gęstą siwą czupryną. Słowo to znaczy "dość", a powtarzając je po trzykroć, showman jasno wyraził swój stosunek do włoskiej klasy politycznej.

W ostatnich miesiącach Grillo stał się personifikacją paskudnego nastroju panującego we Włoszech. 8 września uzewnętrznił tenże nastrój, głośno nawołując do zorganizowania na Piazza Maggiore w Bolonii "dnia wściekłości", w którym to ludzie tam zgromadzeni mieliby głośno wykrzykiwać pewien nieparlamentarny zwrot.

Spodziewano się przybycia paru tysięcy osób. Ale na placu stłoczył się 50-tysięczny tłum rozwścieczonych Włochów, a 250 tys. obywateli podpisało petycję z postulatami zmian w zakresie długości kadencji władz i wprowadzenia wyborów bezpośrednich. Obecnie we Włoszech głosuje się na partie, które same wybierają swoich przedstawicieli do parlamentu, bez pytania o zdanie wyborców.

Przesłanie Grillo brzmiało: - Dość już bezczynności i rozpasania (włoscy politycy są najlepiej opłacani w Europie, wozi ich największa na kontynencie flota limuzyn z szoferami), dość kryminalistów z wyrokami w parlamencie (obecnie jest ich 24), dość tych samych, zmęczonych, starych twarzy!

- To wszystko śmierdzi jak kosz zgniłych ryb! - wykrzykiwał. - Smród bije z kanałów ściekowych i snuje się dokoła tak, że nie sposób wytrzymać.

Grillo skłania się ku lewicy, ale w swoich niezwykle popularnych programach i na blogu nie oszczędza żadnej strony sceny politycznej. Jego zdaniem problemem jest sam system.

Istnieje związek między złym systemem politycznym a pogarszającym się nastrojem ludności. W ramach studium przeprowadzonego przez Uniwersytet Cambridge włoska ekonomistka Luisa Corrado wykonała badania, z których wynika, że Włosi są najbardziej nieszczęśliwym spośród 15 krajów Unii Europejskiej. Badacze zestawili różnice w poziomie szczęścia w poszczególnych państwach z pewną liczbą czynników demograficznych i politycznych, włączając w to zaufanie do otaczającego ich świata, a zwłaszcza do rządu.
W najszczęśliwszym spośród badanych krajów - Danii - 64 proc. ludności wierzyło w swój parlament. We Włoszech - tylko 36 proc. - Niestety, zaobserwowaliśmy pewien brak zaufania społecznego - mówi Corrado.

Taką nieufność wobec wielkich sił, których nie sposób kontrolować, opisują dwie popularne książki, które wywołały wielomiesięczną debatę. Jedna z nich, "Kasta", sprzedała się w milionowym nakładzie (w kraju, w którym bestseller zaczyna się od 20 tys. sprzedanych egzemplarzy). Autorzy wyciągają na światło dzienne grzechy włoskiej klasy politycznej i to, jak jej przedstawiciele zdobyli nadmierne przywileje i stali się nietykalni. Nie oszczędzają nawet prezydenta, kiedyś stojącego ponad wszelkimi burdami. Według książki, urząd ten co roku generuje koszty w wysokości 328 mln dolarów - cztery razy więcej niż Pałac Buckingham.

Druga książka, "Gomora", która sprzedała się w liczbie 750 tys. egzemplarzy opisuje mafię z okolic Neapolu zwaną "camorrą". Według autorów, dzięki polityce, camorra kwitnie, przez co na południu Włoch wciąż utrzymuje się bieda, a przestępczość zorganizowana, według najnowszych badań, stanowi największy sektor gospodarki kraju.

Pogarszająca się jakość życia

Problemy te są niemal tak stare jak same Włochy, ale zdaniem eksperta do spraw włoskich, profesora Alexandra Stille z Uniwersytetu Columbia, dzisiaj sytuacja jest inna. W czasach rozkwitu gospodarczego, od lat 50-tych do 90-tych, mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego tolerowali złe zachowania swoich przywódców.

Ale od wielu lat wzrost gospodarczy jest niewielki, a jakość życia spada. Najnowsze statystyki pokazują, że 11 proc. włoskich rodzin żyje poniżej granicy biedy, a 15 proc. ma trudności ze związaniem końca z końcem.

- Poziom gniewu jest wysoki, ale wcześniej można było się z niego otrząsnąć - mówi Stille. - Dzisiaj życie jest cięższe.

Włosi nie podejrzewają obecnych podstarzałych liderów o zdolność do jakichkolwiek zmian postępowania. To wciąż ci sami ludzie, którzy korzystają z przywilejów władzy już od ponad dekady. W 2006 roku Silvio Berlusconi, najbogatszy człowiek w kraju, który po raz pierwszy został premierem w 1994 roku, został odwołany przez wyborców za niedotrzymanie obietnic wzrostu w amerykańskim stylu oraz stworzenia możliwości rozwoju dla najlepszych. Kiedy opuszczał stanowisko, wzrost gospodarczy był równy zeru.

Wkrótce jednak stało się jasne, że odsunięcie centroprawicowego Berlusconiego nie rozwiąże w magiczny sposób nabrzmiałych problemów. Romano Prodi, który piastował już stanowisko premiera w latach 1996-1998, wygrał, ale musiał stanąć wobec rozchwianej koalicji 9 skłóconych partii.

Przed wyborami obiecywał klasę polityczną z czystą przeszłością, ale jego nieudolny centrolewicowy rząd rozczarował już pierwszym posunięciem o wyraźnym wymiarze symbolicznym: w skład gabinetu weszło 102 ministrów, co stanowi nowy rekord. Udało mu się jednak przepchnąć dwa pakiety reform i przywrócić wzrost gospodarczy. - Nasza sytuacja jest niewesoła, ale lepsza niż wcześniej - mówi Prodi.

Jednak jego rząd raz już upadł i dziś znów grozi mu upadek przy każdym trudniejszym głosowaniu. Mało znaczące propozycje powodują, że ludzie wychodzą na ulicę domagając się zmian, ale tutaj główną przeszkodę stanowią dobrze chronione grupy interesów, które robią wszystko, żeby przetrwać. W zeszłym roku aptekarze zatrzasnęli drzwi po tym, jak rząd zapowiedział, że pozwoli supermarketom sprzedawać aspirynę. W aptece opakowanie zawierające 20 tabletek kosztuje 5,75 dolarów.

Rozporządzenie przeszło, ale rząd jest w dużym stopniu sparaliżowany. Wyborcy mają już dość i wrogowie Prodiego o tym wiedzą.

- Rozumiem zły nastrój, apatię - mówi Gianfranco Fini, lider Sojuszu Narodowego, drugiej co do wielkości partii opozycyjnej. - Ludzie zaczynają naprawdę się złościć, ponieważ mamy rząd, który nic nie robi.

Przepaść pokoleniowa

- Smutno mi, że nie ma tego, co mogłoby być, że nie jesteśmy normalnym krajem - mówi 36-letni Gianluca Gamboni, doradca finansowy z Rzymu, pytany, co myśli o swojej ojczyźnie. Kocha ją, ale to co się w niej dzieje, doprowadza go do wściekłości.

W przeciwieństwie do starszego pokolenia Gamboni podróżuje i widzi, o ile lepiej wszystko działa w innych miejscach na świecie. Sam też się nie oszczędza - wciąż mieszka z rodzicami, ale nie dlatego, że chce, tylko dlatego, że dopiero teraz, po 7 latach ciężkiej pracy w dobrym zawodzie, stać go na zapłatę wysokiego czynszu w Rzymie. Dziś zaczyna wreszcie rozglądać się za własnym kątem.

Gamboni stoi po młodszej stronie przepaści pokoleniowej. Jego generacja stanowi soczewkę, przez którą można wyraźnie zobaczyć wiele problemów drążących państwo. Jest jedną z tych podziemnych sił, które z początku łatwo zlekceważyć, jednak jeżeli wziąć je razem, stanie się jasne, jak bardzo zmieniły się Włochy w ciągu kilku ostatnich dekad i z jak niewielką akceptacją spotkały się te zmiany.

Na przestrzeni jednego stulecia, do końca lat 70. XX-tego wieku, 25 mln Włochów wyjechało z kraju szukać lepszego życia gdzie indziej. Dzisiaj Włochy są domem dla 3,7 mln imigrantów. Kościół rzymskokatolicki traci na znaczeniu i z filara będącego oparciem dla całej kultury staje się grupą lobbistyczną.

Z perspektywy politycznej, Włochy najwyraźniej nie pogodziły się z upadkiem (w 1992 roku) Chrześcijańskiej Demokracji, która rządziła krajem przez ponad 40 lat. Z punktu widzenia ekonomicznego - kiedyś łatwo było rozwiązywać problemy poprzez dewaluację lira, dzisiaj stało się to niemożliwe, ponieważ obowiązującą walutą jest euro, którego wprowadzenie dodatkowo podwyższyło ceny, zwłaszcza na rynku nieruchomości.

I jeszcze rodzina. Stopa rozwodów wzrosła. Rodziny wielodzietne należą do przeszłości. Włochy mają jedną z najniższych stóp narodzin w Europie, najmniej dzieci w wieku poniżej 15 lat i najwięcej osób powyżej 85 roku życia, ustępując pod tym względem tylko Szwecji. Bezrobocie jest niskie, około 6 proc. Ale w 2006 roku 21 proc. populacji w wieku od 15 do 24 lat nie miało pracy. A starzy nie chcą zwolnić miejsca.
Dowody na starzenie się Włoch są widoczne wszędzie. W parku grupka staruszek grucha do jednego niemowlęcia. W telewizji występują pomarszczone gwiazdy - średni wiek prezenterów zeszłorocznego konkursu Miss Italia wynosił 70 lat. Zwyciężyła 18-letnia Silvia Battisti. Jeśli chodzi o postaci sceny politycznej, Romano Prodi ma 68 lat, a Silvio Berlusconi 71.

- Problem pokoleniowy jest problemem włoskim - mówi 36-letni Mario Adinolfi, bloger i dobrze zapowiadający się prawnik. - W innych krajach młodzi ludzie mają nadzieję. Tu we Włoszech nie ma już nadziei. U mamy w domu jest bezpiecznie i miło, można się ukryć i nie trzeba o nic walczyć. A bez walki nie da się od nikogo przejąć władzy.

- Nie mamy swojego Billa Gatesa - dodaje. - We Włoszech trudno sobie wyobrazić, żeby 30-latek otworzył biznes w garażu.

"Made in Italy"

We wrześniu wśród potomków Rzymian, zajętych makaronem i winem, rozeszła się wieść, że Luciano Pavarotti, wielki tenor i przypuszczalnie najsłynniejszy Włoch na świecie nie żyje. - A niech to! - wykrzyknął 28-letni student Federico Boden. - Teraz została nam już tylko pizza i spaghetti.

Wszystko wskazuje na to, że świetność kultury włoskiej minęła. Nie ma nowego Felliniego, Rossellini, ani Loren. Włoskie kino, telewizja, sztuka, literatura i muzyka, rzadko są uważane za odkrywcze.

Ale dalej istnieją Ferrari, Ducati, Vespa, Armani, Gucci, Piano, Illy, Barolo - symbole stylu i prestiżu. Największym bogactwem Włoch są same Włochy. Dlatego wielu wierzy, że przyszłość tego kraju zależy od tego, jak uda się sprzedać etykietę "Made in Italy".

Pierwszym testem były włoskie wina. Ich wytwórcom udało się zamienić ilość w jakość. Producent kawy Illy odnosi sukcesy dzięki umiejętnemu połączeniu jakości i jednorodności z innowacyjnością metod produkcyjnych i dobrym stylem prezentacji.

- Tu Włosi wygrywają - mówi prezes firmy Andrea Illy. - Musimy skupić się na naszych mocnych stronach, którymi są piękno i kultura.

Jednak przemysł włoski opierał się na niskich płacach, co na skutek wzrostu kosztów pracy uczyniło go podatnym na zagrożenia wiążące się z zalewem tanich produktów z Chin. Pierwsze alarmujące sygnały pojawiły się wiele lat temu, wraz z obawami, że firmy działające w tradycyjnie włoskich branżach - takich jak tekstylia, obuwie, ubrania - mogą nie wytrzymać konkurencji. Wiele nie wytrzymało. W stolicy producentów krzeseł, Friuli-Venezia Giulia, liczba przedsiębiorstw je wytwarzających skurczyła się z 1200 do 800.

- Niektórzy z początku myśleli, że to minie - opowiada Massimo Martino, dyrektor firmy meblarskiej Maxdesign. - Ale w rzeczywistości wielu musiało zamknąć biznes, ponieważ rynek po prostu przestał ich potrzebować. Nie chcieli się zmienić.

Niektóre firmy podjęły jednak wyzwanie. Podstawowym materiałem wykorzystywanym przez branżę było drewno, ale Martino zaczął produkować dobrze zaprojektowane i niedrogie krzesła, głównie z lanego plastiku. Inni zrozumieli, że konkurowanie z Chinami ceną jest niemożliwe. Zamiast tego postawili na jakość i włoską wyjątkowość, a temu Chińczycy nie mogli już sprostać.

Pietro Costantini, którego rodzina prowadzi firmę meblarską od trzech pokoleń, mówi, że przestał koncentrować się wyłącznie na artykułach z najwyższej półki - robi ogromne meble dla bogatych i grubych Amerykanów - ale postanowił także tworzyć linie produktów kojarzących się z włoskim stylem życia. Klienci zaczynają wracać.

Jednak przedsiębiorcy narzekają, że są osamotnieni. Politycy robią niewiele, by uczynić Włochy bardziej konkurencyjnymi i to właśnie stanowi główną przeszkodę, która powoduje, że dochody właścicieli firm nie rosną. Biznes potrzebuje mniej biurokracji, bardziej elastycznego prawa pracy i większych inwestycji w infrastrukturę pozwalającą na swobodniejszą cyrkulację dóbr.

- Nadszedł czas na zmiany - mówi Luca Cordero di Montezemolo, członek zarządu Fiata i prezes Ferrari oraz szef wpływowej grupy biznesowej o nazwie Confindustria. - Jeśli to nieprawda, to dlaczego spadamy we wszystkich rankingach konkurencyjności? Przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że w najlepszym przypadku stoimy w miejscu. Nie wiadomo czy strategia "Made in Italy" wystarczy. Sceptycy twierdzą, iż inwestycje zagraniczne, fundusze na badania i rozwój oraz kwoty inwestowane przez kapitalistów wspierających nowe przedsięwzięcia są zbyt małe, podobnie jak konkurencyjność Włoch.

Ale krajowi przedsiębiorcy są jak światełko w tunelu. Niektórzy uważają, że drugim kluczem będzie młode pokolenie - jeśli nie teraz, to wtedy, gdy powymierają ci, którzy trzymają władzę. Są dobrze wykształceni, dużo podróżują i - podobnie jak umiejący porwać masy Beppe Grillo - korzystają z internetu.

Potrzeba zmian

Dwie partie centrolewicowe połączyły się, tworząc Partię Demokratyczną, stawiającą sobie za cel przezwyciężenie rozdrobnionego, kulejącego systemu. Wszystkie strony zgodziły się w końcu, że trzeba stworzyć nową ordynację wyborczą, która da więcej pola do działania zwycięzcy następnych wyborów - co jest bezwzględnie konieczne, by można było przeforsować jakiekolwiek większe zmiany.

Ale zrozumienie problemów to dopiero pierwszy, najmniejszy krok. Tymczasem rosną obawy, że Włochy podzielą los Republiki Wenecji, istniejącej niegdyś na terenie miasta uważanego przez niektórych za najpiękniejsze na świecie. Jej dominacja w handlu z Bliskim Wschodem skończyła się nie osiągając żadnego punktu kulminacyjnego. Wyprawa napoleońska z 1797 roku tylko to przypieczętowała.

Dziś Wenecja jest jedynie wytwornym trupem, zadeptywanym przez miliony turystów. Zdaniem wielu, jeżeli Włochy nie zdobędą się na pewne wyrzeczenia na rzecz zmian, czeka je podobny los: zablokowane przez dawną świetność, pełne podstarzałych turystów nie wnoszących zbyt wiele życia, staną się Florydą Europy.

- Apatia polega na myśleniu w stylu: "Widzę to wszystko, ale nie mogę nic zrobić, żeby to zmienić" - mówi Beppe Severnigni, felietonista z "Corriere della Sera".

Ale - jego zdaniem - żeby coś zmienić, trzeba zacząć od własnego postępowania: odrzucić pewne kompromisy, zacząć płacić podatki, nie prosić o przysługi szukając pracy, nie oszukiwać, gdy chcemy, żeby nasze dziecko dostało się na studia.

- To ta najtrudniejsza część - mówi. - Doszliśmy do punktu, w którym nie można już łudzić się nadzieją, że pojawi się jakiś szlachetny rycerz na białym koniu i powie: "Ja to załatwię".

- Los Włochów, leży w ich rękach bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

New York Times
http://thelede.blogs.nytimes.com/2007/12/21/a-times-article-throws-italy-into-a-tizzy/?scp=1-b&sq=ian+fisher&st=nyt
juz gdzies temat czytalam chyba znamy sie z innego forum pozdro
Włochy to tylko jeden z przykładów choroby, która toczy Europę. Naiwnością byłoby sądzić, że to tylko "predyspozycje" Włochów są powodem stagnacji i marazmu w tym kraju. W większości europejskich krajów tak się dzieje, nic zresztą dziwnego, nasz kontynent z grupy prężnie rozwijających się państw, które współdziałają, ale i współzawodniczą ze sobą na zdrowych, wolnorynkowych zasadach, przekształca się w socjalistyczny moloch z jednym centrum decyzyjnym w Brukseli. Europejczycy mają coraz mniej motywacji do aktywności, innowacyjności i przedsiębiorczości.

Charakterystyczne zdanie z artykułu, mówiące o tym, że we Włoszech nie byłby możliwy drugi Bill Gates. Oczywiście, że nie, ale nie dlatego, że brak jest ludzi z pomysłami na sukces, ale dlatego, że taki pasjonat zostanie wgnieciony w ziemię dziesiątkami przepisów, zakazów, nakazów, pozwoleń i opłat. Każdemu się odechce, lepiej żyć, jak w jakiejś pieprzonej tuczarni: żreć, spać i srać i nie myślec o niczym, bo Il Grande Fratello za nas myśli...czysty Orwell i jego "Rok 1984".

Niedawno słyszałem radiowy reportaż z Panamy, kraju, w którym oprócz kanału i lasów nie ma praktycznie niczego. Aha, jest kupa forsy i ceny o 75% (to nie pomyłka)niższe, niż w Polsce.
Ale tam jest raj podatkowy, normalna gospodarka rynkowa. Zarejestrowanie KAŻDEJ firmy kosztuje 4000 dolarów, ale potem KAŻDA firma płaci po kres swoich dni zryczałtowaną JEDYNĄ opłatę w wysokości 100 dolarów rocznie. Każda firma, maleńka i gigant.

Europa, nie tylko Italia kisi się we własnym zgnuśniałym sosie. Będzie coraz gorzej.
ok, zdajemy sobie sprawe ze nie jest tak jak powinno byc, ale to nie zaczelo sie wczoraj! czy nie wdaje wam sie ze nagle przez ostatnie miesiace wszyscy zaczeli narzekac, w tv nie mowi sie o niczym jak o wzrastajacych cenach, smieci w Neapolu, rodziny ktore nie maja z czego zyc. A miedzy tymi narzekaniami co 10minut pojawia sie kto? berlusca oczywiscie z tym swoim sztucznym usmieszkiem i powtarza "mandiamo prodi a casa"...i udalo mu sie. Czysta manipulacja ludzmi "ignorantami" ktorzy o polityce wiedza tyle co nic.
Ale pomijajac...
Najbardziej "smieszy" mnie gdy na mediaset pokazuja rodzinke ktora nie moze wyzyc za 1900 euro za miesiac! no bo musza przeciez miec super mieszkanie, 2 samochody bo kazdy jedzie w inna strone do pracy, 2 dzieci i 3 w drodze, zajecia pozaszkolne itd itd Przeciez to sie w glowie nie miesci!
Takze podsumowujac i pomijajac fakt ze trudnosci sa, nie zaprzeczam, to powiedzmy szczerze ze wlosi lubia po prostu i sa przyzwyczajeni dobrze zyc. Nie sa odporni na trudnosci i nie umieja sobie nic odmowic a potem placza, mamma mia...
ale sadze, ze tak zachowywalaby sie kazda osoba,niezaleznie od narodowosci, od malego przyzwyczajona do pewnych strandardow, ktore w pewnym momencie zaczynaja stawac sie luksusem nie do osiagniecia.
tu sa zarobki wloskich politykow..jak paczki w masle sobie zyja :D
Podstawowa pensja deputowanego to 11.703 euro, a dochodzą do niej dieta w wysokości 4 tysięcy euro miesięcznie i fundusz na opłacenie współpracowników w wysokości ponad 4 tysięcy euro. Ponadto deputowani i senatorzy dostają 3.323 euro rocznie na pokrycie kosztów dojazdu do pracy. Gdy odległość między ich domem a najbl. lotniskiem przekracza 100 km - otrzymują 3995 euro rocznie. 3.100 euro to roczna kwota zwrotu kosztów podróży zagran.
Temat przeniesiony do archwium.

 »

Programy do nauki języków