Przyjeżdżają z nadzieją na lepsze jutro. Wyrwani z innego środowiska, nieświadomi wyzwań. Każdy z innymi problemami i różną perspektywą pracy. Wszystkich po pewnym czasie łączy jedno - depresja...
Michał, 23 lata Przyjechał do Londynu w okresie największego boomu, w maju ubiegłego roku. - Planowałem ten wyjazd dużo wcześniej, jednak poczekałem na otwarcie granicy przed Polakami. W międzyczasie odłożyłem trochę pieniędzy, przyszedł czas, wsiadłem w autokar i przyjechałem. Po skończeniu zawodówki pracował dorywczo jako kierowca w piekarni. W po pegeerowskiej wsi pod Rzeszowem, skąd pochodzi nie ma zakładów pracy. Brak perspektyw. Większość młodych porozjeżdżała się po świecie. Jedni do miasta, inni zdobywać świat. Po przyjeździe wynajmował pokój u znajomego na West Endzie. Miał szczęście, po tygodniu znalazł pracę na budowie. Najpierw jako pomoc w tzw. wykończeniówce, potem już samodzielnie. - Może za dużo nie zarabiałem, ale i do domu było czasami, co wysłać. A i dziewczynie, która rozpoczęła w Polsce studia coś się kupiło. Praca ciężka, ale co tam. Pod koniec sierpnia zaczęły się przestoje w pracy. Znajomy, u którego mieszkał nie chciał czekać z opłatami, nalegał. W listopadzie Michał stracił pracę na budowie. Przez krótki czas roznosił ulotki we wschodnim Londynie. Tuż przed świętami dowiedział się, że do końca grudnia musi się wyprowadzić. Z Polski nadeszła wiadomość, że rzuciła go dziewczyna. - Wtedy złapałem doła. Miałem wszystkiego dość - wspomina. Połknął dwie garści tabletek. Na szczęście w porę zareagował współlokator. Skończyło się tylko na płukaniu żołądka. Po wyjściu ze szpitala trafił prosto na ulicę. Tułał się. W kwietniu trafił na Wiktorię, gdzie jest do dzisiaj. - Jest tu nas kilku Polaków, a praca jak praca. Czasem coś się trafi. Policja nie gania, to da się jakoś wytrzymać - wyjaśnia. Ale do Polski nie pojedzie. Jeszcze nie teraz. - Tylko bym sobie „obciachu” narobił. Że tak z niczym wracam. Zresztą, żeby wrócić to też trzeba mieć, za co - kończy z żalem.
Janusz, 36 lat W Anglii jest od roku. W Polsce żona i dwóch synów. - Przez 11 lat pracowałem w kopalni. Zaczęli zamykać to robiło się cokolwiek. Ale cokolwiek na Śląsku znaczy wegetować, a nie żyć. Nie było, co się zastanawiać - wyjaśnia z goryczą. Pracę zmieniał kilkukrotnie. Zazwyczaj była to budowa, czasami coś innego, co się dało znaleźć bez znajomości języka. Mieszkanie z dwoma kolegami w jednym pokoju na Ealingu. Dopóki była praca, były pieniądze. Potem zaczął pić. Z czasem popadł w długi. - Do żony staram się nie dzwonić. Bo co ja mam jej powiedzieć? - wyjaśnia zrezygnowany. Na początku czerwca został dotkliwie pobity. - Pożyczyłeś, to oddaj złodzieju - usłyszał na odchodne. Od tego czasu prawie nie pracował. A to, co zarobił przepił. Aga, 24 lata Do wyjazdu namówiła ją koleżanka ze studiów. W domu się nie przelewało, a właśnie pomyślnie zakończyła sesję na II roku socjologii Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu. Podobnie jak koleżanka wzięła dziekankę. To było 2 lata temu. Najpierw wynajmowały wspólnie pokój na Hammersmith, pracowały natomiast jako tzw. cleaner lady. Czasem sprzątały mieszkania, a czasem pilnowały dzieci. Po pół roku przyjaciółka Agnieszki przeprowadziła się do nowego chłopaka. Kontakt z nią od tego czasu praktycznie się urwał. Została sama. Zastanawiała się nawet nad powrotem, ale rodziców nie stać byłoby ją teraz utrzymywać, jednocześnie opłacając studia. A praca w Polsce jest, ale albo za grosze, albo jej nie ma wcale. Zaryzykowała. - Chciałam po prostu zarabiać, pracowałam więc ile mogłam. Bliskich i znajomych tu nie miałam, ale praca pozwalała mi o tym nie myśleć - mówi dzisiaj. Zamknęła się w sobie. Mówi o sobie, lekomanka. Wszelkie tabletki, które przywiozła jeszcze z Polski łyka nawet wtedy, gdy nie musi. Lek na depresję kupiła już w Anglii. - Biorę go już pół roku. Z początku pomagał. Teraz już się do niego po prostu przyzwyczaiłam - twierdzi. - Właściwie on mnie tu chyba trzyma najmocniej - dodaje cichutko.
Autor:
Darek Zeller