Jan Bałdyn
Prawie 800 osób zostało zatrzymanych we Włoszech podczas policyjnej operacji przeciw handlarzom, którzy sprzedają kobiety z Europy Wschodniej, by pracowały jako prostytutki – podał 26 stycznia brytyjski dziennik „Times”. Kilka dni wcześniej „Gazeta Wyborcza” zamieściła wstrząsający reportaż o dziewczętach z ubogich rodzin z miasteczek wschodnioeuropejskich, oszukiwanych przez żydowskich sutenerów i wywożonych do domów publicznych za granicą.
Z poruszającego tekstu „Gazety Wyborczej” wynika, że Żydzi wiedli niechlubny prym w czerpaniu zysków z nierządu w Ameryce Południowej: „Do 1913 roku w centrum Rio de Janeiro działało 431 burdeli. Właścicielami połowy byli Rosjanie, Austriacy, Niemcy, Polacy, a nawet Rumuni. Prawie wszyscy pochodzenia żydowskiego”.
Ale akcja włoskiej policji nie była jednak reakcją na artykuł „GW”. „Gazeta” opisywała gehennę wielu – przeważnie żydowskich – kobiet z polskich miast, podstępnie zmuszanych do nierządu w lupanarach w Brazylii i Argentynie na przełomie XIX i XX wieku. Znalazło się ich za oceanem tyle, że z czasem – jak twierdzi „GW” – słowo „polaca”, „Polka”, stało się w Ameryce Łacińskiej synonimem prostytutki. „Polski nie było wówczas na mapie Europy, ale większość żydowskich kobiet i dziewczynek (czasem 12-letnich), które trafiły do burdeli Ameryki Południowej, pochodziła z terenów zamieszkiwanych przez Polaków” – utrzymują autorki reportażu zatytułowanego „Piranie czekają na kadisz”.
Towarzystwo Cwi Migdala
Handlem kobietami z Europy Wschodniej parało się założone w 1890 roku Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, które oficjalnie było organizacją dobroczynną. Stowarzyszenie działało pod tym szyldem do 1928 roku, kiedy polski konsul w Argentynie zmusił władze organizacji, by usunęły z nazwy słowo „warszawskie”. „Wtedy zaczęło funkcjonować jako Cwi Migdal – od nazwiska jednego z fundatorów”.
Z poruszającego tekstu „Gazety Wyborczej” wynika, że Żydzi wiedli niechlubny prym w czerpaniu zysków z nierządu w Ameryce Południowej: „Do 1913 roku w centrum Rio de Janeiro działało 431 burdeli. Właścicielami połowy byli Rosjanie, Austriacy, Niemcy, Polacy, a nawet Rumuni. Prawie wszyscy pochodzenia żydowskiego”.
Dziewica ze sztetla za 100 złotych
Kobiety, często jeszcze dziewczęta, jak choćby 13-letnia Zofia Chamys, wpadały w ręce sutenerów nierzadko za zgodą rodzin, a niekiedy ubodzy rodzice sami sprzedawali swoje córki handlarzom. Jeden z ówczesnych dziennikarzy, cytowany przez „GW”, opisał, co widział w polskich sztetlach: „Kontrahenci siedzą przy brudnym, zatłuszczonym stole. Rodzina żąda 150 zł miesięcznie co najmniej przez trzy lata. Kupujący ofiaruje tylko 100 zł. Ojciec oburzony, aż mu się broda trzęsie. Przywołuje córkę do stołu, pokazuje ją ponownie. Dziewica – przysięga na Torę. Delegat z Buenos Aires zabiera ją ostatecznie”. Autor opisu dodaje na koniec: „Oto jedna rodzina wyratowana z nędzy”.
Bywało i tak, że chciwi handlarze zamieniali na gotówkę nawet własne partnerki. „W guberni piotrkowskiej sformowana została szajka dostawców do Buenos Aires. Wpadli, gdy jeden ze wspólników zdecydował się donieść o wszystkim policji, zły, bo kumple sprzedali do Buenos Aires jego kochankę Ryfkę Nutkowicz. (Wcześniej inny handlarz sprzedał swoją ukochaną Balcię Kopytko za 47 rubli)”.
Nie domyślające się, co je czeka kobiety płynęły do Ameryki „jednym z luksusowych parowców zwanych >michanowiczami< (ich budowniczym był Polak Michanowicz)”. Przez całą podróż, trwającą miesiąc, prześladowcy więzili je pod pokładem, bez światła dziennego „w wygasłym kotle, tubach wentylacyjnych, w skrzyniach na naboje”. Kiedy ofiary się buntowały, „opiekunowie”, tacy jak niejaki Izaak Burski, katowali je. Nie mogli sobie pozwolić na litość. Interes przynosił zbyt wielkie dochody. Pisała o nich w 1896 roku „jawnie antysemicka” „Niwa”, która „piętnowała żydowskich handlarzy dziewcząt”, wskazując ich z imienia i nazwiska oraz źródła ich bogactwa. – Żadne zbrodnicze rzemiosło nie daje takich dochodów jak handel dziewczętami. Ani fabrykacja banknotów, ani zorganizowane okradanie kas bankowych, ani obrabowywanie sklepów jubilerskich i zegarmistrzowskich nie opłaca się tak sowicie” – twierdziła „jawnie antysemicka” „Niwa”, cytowana przez „Gazetę Wyborczą”.
Krocie wczoraj i dziś
Przez ponad sto lat na odcinku rentowności procederu niewiele się zmieniło. „Pod względem zysków przemyt ludzi zmuszanych do prostytucji lub stanowiących tanią siłę roboczą ustępuje miejsca jedynie handlowi narkotykami” – podał 24 stycznia tego roku brytyjski dziennik „Daily Telegraph”. Niewiele zmienił się także los ofiar. Na przykład po wspomnianej wcześniej akcji przeprowadzonej przez policję we Włoszech 16-letnia Rumunka opowiadała dziennikarzom, jak rodzice sprzedali ją handlarzom, którzy zawieźli ja na wybrzeże na północ od Rzymu. Zabrali paszport i telefon komórkowy i zmusili do nierządu przy jednej z dróg. Dziewczyna próbowała uciekać, ale prześladowcy złapali ją i pobili.
Podobnie wreszcie jak w XIX wieku w Ameryce Południowej, tak dziś w Europie niewolniczym procederem zajmują się głównie cudzoziemcy. Niemal wszyscy spośród zatrzymanych podczas akcji włoskiej policji to obcokrajowcy – podał „Times”.
** ** **
Według cytowanych przez „Times” policyjnych danych, we Włoszech pracuje 70 tysięcy prostytutek. 90 procent to cudzoziemki, co piąta jest nieletnia. Rozmiary zjawiska sprawiły, że w parlamencie oraz w prasie rozgorzała dyskusja, czy nie należy przywrócić domów publicznych, zakazanych w latach 50-tych XX wieku.
http://www.polskiejutro.com/art.php?p=9960