Kościół nie angażuje się w kampanię, ale wzywa do "obrony rodziny i życia
Włoski Kościół katolicki nie zaangażował się przed przyspieszonymi wyborami powszechnymi w poparcie dla żadnej partii politycznej, ale wzywa tych, którzy zostaną wybrani, do "obrony rodziny i życia".
Wartością uniwersalną, o którą upomina się przed wyborami włoski Episkopat, jest "dobro wspólne". "Katoliccy politycy powinni angażować się w obronę dobra wspólnego" - wzywa sekretarz generalny Konferencji Episkopatu, biskup Giuseppe Betori.
Zasada nieutożsamiania się Kościoła z żadną opcją polityczną, w tym również z chrześcijańską demokracją, jest dobrze przyjmowana przez partie polityczne. Jako pierwszy po II wojnie światowej wprowadził ją w życie w drugiej połowie lat 80. Jan Paweł II. Nastąpiło to w okresie, gdy włoska chadecja załamała się i utraciła władzę pod ciężarem nękających partię wielkich afer korupcyjnych.
Przywódca centroprawicowej koalicji opozycyjnej Lud Wolności (Popolo della Liberta - PdL), magnat telewizyjny Silvio Berlusconi powiedział w czwartek, że "jest pewny", iż Kościół nie poprze niewielkiej postchadeckiej partii UDC, która porzuciła jego koalicję.
Jednocześnie stara się sugerować wyborcom w toku kampanii, że jego opcja jest bliższa chrześcijaństwu niż centrolewica. Kto nie głosuje na Lud Wolności, ten popiera w istocie rzeczy lewicę - powtarza na każdym spotkaniu wyborczym lider centroprawicy.
Włoski Kościół, który - inaczej niż hiszpańscy biskupi przed marcowymi wyborami - nie uczestniczy w kampanii wyborczej, wzywa do zmiany po wyborach ordynacji wyborczej przeforsowanej przed wyborami w 2006 roku przez ówczesnego premiera Silvio Berlusconiego. Premier sądził wtedy, że zapewni mu ona zwycięstwo, ponieważ wysoko premiuje koalicję, która zdobędzie więcej niż 50 proc. głosów.
Jednym z najbardziej zdecydowanych krytyków tej ordynacji jest biskup Betori. Powiedział o "ordynacji Berlusconiego", że jest odpowiedzialna za "niestabilność polityczną Włoch" i umacnianie "władzy oligarchii".
Kościół - podkreślił Betori - jest także "bardzo zaniepokojony" tym, że w kampanii nie wspomina się w ogóle o sprawach rodziny i szkoły.
Biskupi stawiają zdecydowane weto ewentualnej legalizacji małżeństw homoseksualnych. Uspokaja ich obawy pani senator z centrolewicowej Partii Demokratycznej, Paola Binetti, przedstawicielka najbardziej katolickiego jej skrzydła, zapewniając, że lewica nie przegłosuje żadnej ustawy pozwalającej na małżeństwa homoseksualne.
W sukurs Berlusconiemu pospieszył jeden z najbardziej skutecznych i zarazem kontrowersyjnych dziennikarzy politycznych, pochodzący z szeregów ortodoksyjnych komunistów były rzecznik i następnie minister Berlusconiego, obecnie redaktor naczelny dziennika "Il Foglio" Giuliano Ferrara. Uczestniczy on w wyborach na czele założonej przez siebie partii pod nazwą "Aborcja? Nie, dziękuję".
Ferrara nazywa siebie "wierzącym ateuszem" i prowadzi kampanię pod hasłem "ONZ powinna unieważnić wszystkie na świecie ustawy zezwalające na legalną aborcję". W tym włoską ustawę nr 194.
Działania Ferrary, który został wygwizdany przez Włoszki na wielu wiecach wyborczych, mogą przysporzyć głosów prawicy Berlusconiego. Włoski Kościół powstrzymał się od wypowiedzi na temat kampanii Ferrary, ale uczynił to jeden z czołowych przedstawicieli Kościoła hiszpańskiego, arcybiskup Toledo kardynał Antonio Canizares. W wywiadzie dla dziennika "Corriere della Sera" oświadczył, że "podpisuje się" pod kampanią Giuliano Ferrary.
Według sondażu dziennika "La Repubblica" 50 proc. praktykujących katolików we Włoszech będzie głosowało na prawicę, a 30 proc. na lewicę.
Wszystkie sondaże przedwyborcze zapowiadają zwycięstwo centroprawicy Berlusconiego przewagą 6 do 8 proc.
Źródło : PAP