Finansowi magnaci wydają krocie na swoje drużyny, bo w Italii zwycięstwo na boisku jest ważniejsze od sukcesu w biznesie.
Dokąd trafia najcenniejszy z pucharów dla zwycięzców mundialu? Ktoś może zażartować, że do kraju, który ma bardzo mocne powiązania z ojczyzną futbolu - Anglią. Do dziś włoscy piłkarze zwracają się przecież do trenera "mister". W odległej przeszłości powiązania te były jeszcze silniejsze. W drużynie Genui, pierwszego mistrza Włoch z 1898 roku, grało aż pięciu piłkarzy o angielskich nazwiskach. Dopiero po pierwszej wojnie włoski futbol wyemancypował się i poszedł własną drogą. Przepoczwarzył się w unikalny fenomen społeczny, do dziś bardzo odmienny od tego, co wokół piłki dzieje się na świecie.
Przedłużenie wojen
Dziś ten fenomen święci po raz kolejny ogromny tryumf i jednocześnie udowadnia, że najlepszą drużyną mogą być piłkarze z kraju, w którym świat futbolu dotknął największy od ćwierć wieku skandal korupcyjny. Analizy zwycięstw włoskich piłkarzy, które doprowadziły ich do tytułu, w ostatnich tygodniach konkurowały z nowymi faktami dotyczącymi skandalu. Aferze Moggiego (piszemy o niej obok) główne gazety poświęcały po dziesięć pierwszych stron, a dzienniki telewizyjne połowę z półgodzinnych wydań. A o korupcji we włoskiej piłce mówiono od kilku lat. Jak jednak ujął to w wywiadzie kibic: "Wiedzieć, że cię zdradza żona to jedno, a zobaczyć na własne oczy - drugie".
Dosadność tego określenia pokazuje, jak ważny jest los włoskiej piłki dla kibiców z tego kraju. Charakter włoskiego kibica wyrósł na specyficznym gruncie. Włoscy socjologowie z całą powagą twierdzą, że fanatyzm klubowych kibiców i wielka popularność rozgrywek ligowych to przedłużenie ciągłych i zakończonych dopiero w drugiej połowie XIX wieku wojen regionalnych.
Italia to kraj "małych ojczyzn". Dlatego Lombardczyk jest patriotą, kiedy gra Inter albo Milan. Piemontczyk da się posiekać za Juve albo Torino, ale kiedy gra "squadra azzurra", wszyscy są "tylko" kibicami. Za tymi podziałami zdają się stać wieki historii, wojen, ogromnych różnic w obyczajach i języku. Nimi właśnie karmią się od ponad stu lat włoskie kluby.
Do budowania popularności futbolu we Włoszech przyczynił się też faszyzm. Futbol zaprzęgnięto do służby propagandzie. Miał jednoczyć naród. Dlatego Mussolini w 1934 roku zorganizował w Italii mistrzostwa świata, a faszyści dokonali manipulacji, tak aby Włosi go wygrali.
Bez rewolucji
Fanatyzm kibiców wyrosły na takim gruncie jest solą włoskiego futbolu. Oświadczenie: "nie interesuję się piłką" dyskwalifikuje towarzysko. Trudno się dziwić.
27 najliczniej oglądanych audycji w historii telewizji to mecze włoskiej reprezentacji i wielkich klubów. Rekord - 27 mln telewidzów i 87 proc. oglądalności dzierży pamiętny półfinał MŚ 1990 Włochy - Argentyna. Poświęcona głównie piłce "Gazzetta dello Sport" popularnością ustępuje jedynie największemu włoskiemu dziennikowi "Corriere della Sera". Przed derbami Rzymu (Lazio - Roma) lub Mediolanu (Milan - Inter) wszystkie największe ogólnokrajowe dzienniki drukują 16-stronicowy dodatek, pomimo że i tak ich strony sportowe mają często objętość "Przeglądu Sportowego". Czołowe włoskie kluby sprzedają co sezon od 40 do 60 tys. karnetów, a ponad trzy miliony Włochów płaci 720 euro rocznie, żeby oglądać mecze serie A i Ligi Mistrzów w TV Sky Sport.
Futbol ma we Włoszech bezwzględny priorytet, tak w mediach, jak w polityce. Kilka lat temu trzeba było w największych miastach zorganizować wybory burmistrzów, bo dwa tygodnie wcześniej żaden z kandydatów nie zdobył większości głosów. Kolidowały z kolejką ligową. Dziennikarz spytał szefa MSW, czy w związku z tym odwoła mecze. Minister wyjaśnił krótko: "Moim zadaniem jest zorganizować wybory, a nie wywołać rewolucję".
Pasja po włosku
Od zainteresowania futbolem we Włoszech praktycznie nie ma ucieczki. Gdy pierwszy raz wybrałem się tu do lekarza, pan doktor rozpoczął konwersację: "Boniek, Lato, Deyna. Świetni piłkarze". Bo Włosi często nawiązują rozmowę uwagami o futbolu, tak jak Anglicy uwagami o pogodzie. Sześć lat temu, w czasie mistrzostw Europy 2000, poszedłem się ostrzyc. Zbliżał się ważny mecz z Holandią. Z salonu damskiego dobiegała ożywiona dyskusja dwóch starszych pań w papilotach o tym, kto powinien grać we włoskim ataku. Obsługujący mnie mistrz nożyc nie wytrzymał, bez słowa porzucił stanowisko pracy i pognał do pokoju obok. Tam zaczął tłumaczyć, że przecież Totti powinien grać nieco z tyłu, za dwójką Del Piero i... Del Vecchio. Praca stanęła. Kłócili się wszyscy - pracownicy i klienci...
W dyskusji biorą udział wszyscy. Kardynał Tarcisio Bertone, który 15 września zastąpi na stanowisku watykańskiego sekretarza stanu kardynała Angelo Sodano, jest przysięgłym kibicem Juventusu. Oceniając stronniczego sędziego Moreno, który pomógł Korei wyeliminować Włochów podczas MŚ 2002, powiedział: "Mylić się jest rzeczą ludzką, ale mylić się konsekwentnie - to już rzecz diabła".
Dzięki dyskusji włoska refleksja futbolowa sięga intelektualnej stratosfery. Być może dlatego Włosi patrzą na futbol inaczej, w szerszym kontekście. Sposób, w jaki gra drużyna, nie jest dla nich efektem przyjętej taktyki, a wyrazem ogólnej życiowej filozofii zapisanej w kodzie genetycznym narodów.
Zabawka magnatów
Włoskim futbolem, jak w żadnym innym kraju, zajmują się najpotężniejsi i najbogatsi. W serie A ścierają się ze sobą rozbuchane ego potężnych właścicieli. Juventus to od trzech pokoleń własność rodziny Agnellich, do których należy Fiat, Milan to z kolei oczko w głowie najbogatszego człowieka w kraju - Silvio Berlusconiego. Inter należy do rodziny nafciarzy Morattich. Potęgę Parmy zbudował największy aferzysta świata Calisto Tanzi, twórca największej czarnej dziury finansowej. Wraz z Parmalatem utopił 14-16 mld euro. Dzisiejsza Fiorentina zaspokaja próżność braci Della Valle i jest reklamowym dodatkiem do zapierających dech kobietom w całym świecie butów i torebek Tod's.
Klub futbolowy nie służy we Włoszech właścicielowi do zarabiania pieniędzy, jak w Anglii lub w Niemczech. To kwestia prestiżu. Bardzo źle robi na kieszeń, ale świetnie na samopoczucie. Jak pokazała kariera Berlusconiego, futbolowy sukces potrafi też wynieść na fotel premiera. Rachunek ekonomiczny we włoskiej piłce po prostu się nie liczy. Kluby zarabiają rocznie dwa miliardy euro, ale wydają o wiele więcej. Przeciętna pensja piłkarza w serie A już trzy lata temu przekroczyła milion euro rocznie.
Wyjątkowy status zapewniają futbolowi we Włoszech nie tylko potężni prezesi. Ze swoimi piłkarskimi sympatiami obnoszą się tu wszyscy - od Luciano Pavarottiego po Adriano Celentano. Nestor włoskich polityków Giuliano Andreotti kibicuje Romie, a komunista Fausto Bertinotii, obecnie przewodniczący Izby Deputowanych - Milanowi superkapitalisty Berlusconiego. Do parlamentarnego Klubu Przyjaciół Juventusu należy 250 deputowanych i senatorów. Porównywalną liczbę zorganizowanych sympatyków wśród nich mają Milan i Inter.
Nikt z nich nie robi tego wyłącznie z wyrachowania, a przede wszystkim z odziedziczonej po rodzicach i dziadkach pasji. Pewnie dlatego pięć lat temu w parlamencie została przegłosowana skandaliczna ustawa, pozwalająca rozłożyć klubom piłkarskim długi na dziesięć lat. Najbogatszy włoski sport otrzymał premię za rozrzutność, tymczasem walczący pracowicie o przetrwanie włoscy rzemieślnicy i sklepikarze mają na uporządkowanie ksiąg rachunkowych dwa lata. Ustawa została wycofana dopiero pod naciskiem Komisji Europejskiej.
Skuteczny rygiel
Myśl o karierze futbolowej kojarzonej z ogromnymi pieniędzmi i przynależnością do elity powoduje, że włoscy rodzice za słone pieniądze wysyłają co roku setki tysięcy dzieci do szkółek piłkarskich. To tam uczą się podstaw najsłynniejszego elementu charakteryzującego włoski futbol. "Catenaccio", czyli rygiel, został wymyślony w latach 60. przez trenera Herrerę. Brzydki system, który polega na "zaryglowaniu" własnej bramki i cierpliwym czekaniu aż sfrustrowany rywal się odsłoni, ma wielu przeciwników. Jednocześnie trudno zarzucić mu brak skuteczności.
Jest w tym stylu gry pasja, z jaką Włosi rodzą się i umierają. To dla nich sens i filozofia życia. Sprawdzian własnej wartości. Powód do ogromnej dumy i bezbrzeżnego wstydu. Ktoś, kto tak myśli o piłce, musi być mistrzem świata. Piotr Kowalczuk