Wiem, ze temat kuchni wloskiej byl juz moze przewalkowany sto tysiecy razy i moze wydac sie ze juz nie da sie nic wiecej na ten temat powiedziec choc wlasciwie to nie chcialam o tej klasycznej kuchni wloskiej , ktora kojarzy sie turystom (pizza , lasagna czy tortellini)tylko takiej z ktora ja sie spotkalam na codzien i co mnie w niej zaskoczylo. Mam nadzieje, ze inni podziela sie swoimi spostrzezeniami na temat dziwactw kuchni regionalnych. Ja zaczne troche od tego co tu w Lazio i w innych miejscach moglam zaobserwowac.
Moze tak ogolnie powiem, ze po jakims czasie przebywania tutaj odkrylam, ze Wlosi moze tak jak i Chinczycy jedza prawie wszysko co rosnie lub sie rusza…i wszystko jest dla nich jadalne.
I tak na przyklad zauwazyliscie chocby ile oni maja rodzajow salaty? Nie mowiac o roznych ziolach , przyprawach i chwastach wszelakiego rodzaju ktorych w Polsce nawet nikomu by nie przyszloby do glowy uzyc wkuchni ( chocby do przystroju) a Wlosi to zrywaja, przyrzadzaja i w dodaku wychodzi im smaczne. Jestem pewna ze czesc tych chwastow rosnie tez u nas ale nikomu nigdy nie przyszlo do glowy zeby je przyrzadzac.I nie mam tu na mysli tam pokrzywy czy cykorii tyko cala game jakichs chwastow , ktore my normalnie depczemy a Wloch zjada. Kiedys pamietam jak znajome mojego meza zlupily mi pol trawnika pelne zachwytu “questo per insalata, questo in padella, questo per acquacotta, questo in frittata!!!” ile tam bylo radosci ze zdobyczy a mnie chyba szczeka opadla bo to byly normalne pospolite CHWASTY. Z czasem nauczylam sie rozpoznawac i przyrzadzac niektore ale ciagle ktos zaskakuje mnie jakims nowym dziwactwem do jedzenia.
Co do grzybow to oprocz tego co mozna dostac w sklepie powiedziano mi ze spozywa sie tez pewien rodzaj huby drzewnej choc nie mialam przyjemnosci nigdy tego sprobowac.
Coz jezeli chodzi o miesa i ryb to pole do popisu jest nieograniczone. Wiadomo owoce morza to klasyka…ale te wszyskie inne slimaki ziemne pelne sliny i takie obslizgle…fuj! Ktos z was sie przelamal? Ja chyba nigdy nie bede w stanie. Albo te male rybki , ktore je sie w calosci, mysl o spozywaniu wnetrznosci z cala ich zawartoscia przyprawia mnie o mdlosci. Widzialam natomiast kiedys nad morzem jak dziewczyna prosto z wody wydlubywala malenkimi nozyczkami jakies slimaczki i je jadla na zywca. I nawet mine miala zadowolona…;)
Slyszalam, ze na Sardynii jest jakis rodzaj sera, z robakami ktore po nim skakaja i to podobno wielki przysmak.
Co do miesa to chyba je sie wszystko co sie rusza. Od najwiekszego do najmniejszego. Np. Z ptactwa nawet takie malenkie biedactwa jak drozdy czy wroble. Slyszalam o pease, w ktorym podobno jedli (nie wiem czy jeszcze to praktykuja) male pieski. A wiadamo jedzenie kotow we Wloszech to wcale nie bujda, pamietacie jak wywalono z rai1 Beppe Bigazzi , bo zachwalal zalety “gatto in umido”. Moja tesciowa twierdzi, ze kiedy byla dzieckiem jakis sasiad zezal jej ulubionego kota i jeszcze sie tym przechwalal. Ta czesc fauny do sprobowania jeszcze przede mna ;) choc juz spozylam tu mieso z konia (przysiegam, ze nieswiadoma , nigdy bym tego nie zrobila gdybym wiedziala , ze to kon) i kozy. Koza byla pyszna w salmì. Chyba najdziwniejsze co sprobowalam to mieso z pieczonego jezozwierza ,przyznam ze mi nie smakowalo, chyba zbyt mi bylo szkoda, bo to taki ladny stwor , wydalo mi sie jakies slodkawe i mdle a reszta towarzystwa tak sie zachwycala ,ze to pyszne jak prosiak itp itd…
Ach i jeszcze raz sprobowalam tradycyjnej tu w Lazio pagliaty czyli wnetrznosci z malego cielaka brzydzilo mnie to troche ale spobowalam z ciekawosci , nawet nie bylo zle...
Ciekawa jeste teraz waszych odkryc kulinarnych….
Buon appettito!