Mijają miesiące 2006, wyzwanie zapowieda się trudne.Jestem w domu z moim ojcem, zabieram Leka na miesiąc, potem idę (odchodzę) na parę tygodni.
Widze już siebie wałęsjącego się między Scorse a Bangkokiem, złapanego w pętlę (ugryzienie) uczycia (sentymentu). Zaczynam już myśleć z czułością o przeszłości i przyszłości. To jest pierwszy krok do depresji. To jest terażniejszość, prawda i jedyna miłośc i jesli tego nie weźmiesz pod uwagę, zatruje ci przyszłość.
Potem przyszedł moment, w którym prawie straciłem chęci (???), porzucając podróże, na trochę (na jakiś czas) (to: 'na trochę', które potem staje się 'na zawsze' i twoja młodość jest skończona).
Nie pamietam dobrze kiedy, ale poczułem się jak w klatce. I nikt mnie nie więził. Pewnie, mógłbym wyjechać, zrezygnować z rodziny i z miłości, ale po co?
Żeby odnaleźć się znów wolnym i z poczuciem wini i z wyrzytami sumienia, że być rzuconym na wiatr to jest coś ważnego? I na nowo (być) w pętli (kółku) podróżowania?
???