Zienilo sie wszystko, tylko te bloki w koszarowym stylu stoja wciaz na peryferiach. I nie zmienili sie ich mieszkancy, wasaci kontrolerzy i, jak kiedys, przeklinajacy robotnicy.
Nie zmienili sie przynajmniej ci, ktòrych tak bardzo kocham. To wlasnie wsròd nich znajdowalem zawsze jakiegos przyjaciela lub przyjaciòlke. Sypialem z nimi, jadalem, bawilem sie i cierpialem. jednym slowem, zylem.
Jezdzilem po Polsce z pustymi kieszeniami, ale nigdy nie braklo w nich jakiejs karteczki z adresem, ktòrym okazywal sie niezmiennie las szarych blokòw, rozrzuconych, na pierwszy rzut oka bez zadnej logiki, wsròd stepòw, bladzilem szukajac wlasciwego numeru, odnalazlszy go naciskalem dzwonek, jechalem na pietro winda do transportu towaròw, i w dzrzwiach witala mnie zawsze usmiechem jakas rodzina, pojawialy sie nagle kawa, herbata i kanapki.
Nie moglem nie kochac tych obrzydliwych koszar. Patrzylem na nie w zimne, ciemne noce, i wiedzialem, ze w wielu sposròd ich okien, zawsze moge znalezc cieplo..