Kalabria - protektorat mafii
W wypowiedziach policji, sędziów, prokuratorów i mafijnych ekspertów szokuje to, że z góry oddają 'ndranghecie pole. Mówią otwarcie, że to, czy będzie mafijna wojna, czy pax mafiosa, zależy wyłącznie od gangsterów, a nie od włoskiego państwa
15 sierpnia nad ranem mafijne komando położyło trupem pod włoską restauracją Da Bruno w Duisburgu sześciu mężczyzn. Wszystkie ofiary poza urodzonym w tym mieście synem włoskich emigrantów pochodziły z San Luki, gdzie od 1991 roku toczy się krwawa wojna Vottari-Pelle i Nirta-Strangio, dwóch klanów kalabryjskiej 'ndranghety, najpotężniejszej mafijnej organizacji w świecie kontrolującej handel kokainą na czterech kontynentach. Po raz pierwszy mafijne porachunki wylały się poza granice Italii. Włoska policja lada dzień spodziewa się odwetu i obawia, że wkrótce cała Kalabria może znów spłynąć krwią. Po pustych ulicach San Luki krążą policyjne patrole, karabinierzy na rogatkach przeszukują samochody, ale wszyscy, od ministra spraw wewnętrznych po miejscowego proboszcza, zdają sobie sprawę, że na dalszy rozwój wypadków nie będą mieli większego wpływu, bo Kalabrią rządzi 'ndrangheta, a struktury państwa to przeszczep, który się tam nigdy nie przyjął.
Masakra przed restauracją
Kiedy 15 sierpnia po północy z eleganckiej włoskiej restauracji w centrum Duisburga wyszli ostatni goście, rozpoczęła się mała uroczystość. Współwłaściciel i kucharz Sebastiano Strangio, dwóch ugniataczy pizzy Francesco i Marco Pergola, 16-latek Francesco Giorgi, który przyjechał w lipcu z San Luki na wakacyjną naukę zawodu do wuja Sebastiana, i przybyły przed dwoma tygodniami z San Luki Marco Marmo świętowali 18. urodziny kelnera Tommasa Venturiego, urodzonego w Duisburgu syna kalabryjskich emigrantów. Gdy o 2.54 zamknęli lokal i wsiadali do samochodów, zasypał ich grad ołowiu (niemiecka policja doliczyła się 70 łusek). Po pierwszej salwie musieli być lżej lub ciężej ranni, bo wszyscy zginęli ostatecznie od strzałów w tył głowy. Od rana pod restauracją Da Bruno zaczęły się pojawiać wiązanki kwiatów i świeczki. Najwięcej przynieśli niemieccy szkolni koledzy i koleżanki Venturiego, który w te wakacje postanowił dorobić do kieszonkowego. Przed wejściem ustawili karton z napisem "Warum?" (dlaczego).
Okazało się, że policjanci z Reggio Calabria, których niemiecka policja poprosiła o pomoc, świetnie wiedzieli dlaczego. 25-letni Marco Marmo, killer klanu Vottari-Pelle, jak wynika z podsłuchanych rozmów telefonicznych, pojechał do Niemiec kupić broń. To przypuszczalnie on w Boże Narodzenie 2006 zastrzelił Marię Strangio (de domo Nirta), żonę bossa konkurencyjnego klanu Nirta-Strangio. Być może w tym zamachu brał udział również Francesco Pergola, który tym samym podpisał wyrok śmierci także na swego brata. Natomiast właściciel restauracji Sebastiano należał do tej części rodziny Strangio, która w wojnie klanów stanęła po stronie wroga. Być może, choć to wcale nie takie pewne, solenizant i 16-latek Francesco Giorgi mieli pecha. Byli w złym czasie w złym miejscu. Włoska policja spekuluje, że komando Nirta-Strangio dokonując masakry w Duisburgu, udaremniło zamach przygotowywany przez Marmo.
Miasto opuszczone przez Boga i państwo
Jak opowiada Antonio Manganelli, szef policji w stolicy regionu Reggio Calabria , mafijna wojna w San Luca zaczęła się od banalnego incydentu podczas zabawy karnawałowej w 1991 r., gdy młodzież jednego klanu obrzuciła jajkami gangsterów z konkurencji. Od tej pory klany przestały przestrzegać podziału terytorium i stref wpływów, wchodząc sobie nawzajem w drogę. W porachunkach zginęło kilkanaście osób i gdy wydawało się, że wreszcie zawarto pokój, 25 grudnia 2006 r. w zasadzce zginęła 33-letnia Maria Strangio, a inne trzy osoby, w tym jej trzyletni siostrzeniec, zostały ranne. Zamach pociągnął za sobą dalsze 11 ofiar po obu stronach i szóstkę z Duisburga.
San Luca leży kilkanaście kilometrów od wybrzeża, tuż koło parku narodowego Aspromonte. W związku z tym co piąty mężczyzna pracuje w leśnictwie, ale co trzeci jest bezrobotny. Większość tutejszych samochodów to Audi i Volkswageny przywiezione z Zagłębia Ruhry, bo tam mieszkańcy San Luki wyjeżdżają od połowy lat 50. za pracą. Wielu zostało w Niemczech i są oparciem dla szukających szczęścia krewnych i krajanów (w samym Duisburgu mieszka dziś ponad 3 tys. Kalabryjczyków).
San Luca liczy dziś ponad 4 tys. przestraszonych dusz. Burmistrz Giuseppe Mammoliti chciał ogłosić w miasteczku żałobę, ale po namyśle, z obawy o własną skórę, zrezygnował, bo mogłoby wyglądać na to, że stanął po stronie klanu Vottari-Pelle. O tym, że miasteczko dotknęła tragedia, świadczy jedynie panująca w nim przeraźliwa cisza i pustki na ulicach. Od 15 sierpnia w dzień żaluzje są spuszczone. Po zmroku nikt nie wychyla nosa z domu. Po pustych ulicach jeżdżą teraz policyjne patrole i ekipy telewizyjne. Rodziny ofiar i nieliczni, których udało się w barze na rynku namówić na kilka słów, twierdzą, że pierwszy raz słyszą o wojnie klanów i naturalnie z 'ndranghetą nie mają nic wspólnego. Wszyscy przedstawiają się jako ledwo wiążący koniec z końcem ciężko pracujący ludzie. Można odnieść wrażenie, że potworny mord w Duisburgu był rzezią niewiniątek. Tylko młody człowiek miał odwagę powiedzieć do kamery: "San Luca to miasto opuszczone przez Boga i państwo, które nigdy tu zresztą nie mieszkało. To jest miasto ludzi umarłych, chodzących trupów. Ludzie pozamykali się w domach i pytają? kto następny? A karabinierzy niedługo stąd wyjadą i znów będzie rządzić 'ndrangheta, jak w całej Kalabrii".
Proboszcz ks. Pino Strangio, w San Luca od 27 lat, który grzebał wszystkie ofiary tej wojny, tak opisuje sytuację: "Tu nie chodzi o samą 'ndranghetę. Ona działa w Kalabrii i w San Luca od lat, kierując się rozsądkiem niezbędnym do prowadzenia interesów, a interes lubi spokój. Teraz niestety chodzi o wojnę klanów 'ndranghety, w której emocje i nienawiść, nakazujący zemstę mafijny kodeks honorowy pozbawiły tych ludzi zdolności myślenia, zracjonalizowania tego, co się stało i co się może stać. Dlatego w kazaniu zaapelowałem do kobiet, by wyrzuciły z serca zemstę i wpłynęły na mężów".
Don Pino musiał się zwrócić do kobiet, bo do kościoła w San Luca chodzą teraz tylko kobiety.
Ale Maria Pergola, matka zamordowanych w Duisburgu Francesco i Marco, już odpowiedziała, i to w telewizji publicznej RAI: "Nie wybaczę nigdy!". Policja przeprowadziła rewizje w ponad 50 domach żołnierzy mafijnej wojny. Na ogół mężczyzn już w nich nie było. Policja podejrzewa, że część uciekła z obawy przed zemstą, a część oliwi broń w kryjówkach i planuje kolejną wendettę. Kiedy? Może nawet już 2 września, gdy w San Luca i okolicach wierni obchodzić będą święto patronalne Najświętszej Maryi, zwanej Madonną della Montagna. Bo począwszy od Bożego Narodzenia 2006, gdy łamiąc mafijne tabu Marco Marmo zastrzelił panią Strangio w dzień święty, gangsterzy z San Luki mordują się w święta kościelne. Dlatego zamach w Duisburgu odbył się 15 sierpnia, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Włoska policja obawia się, że wojna może się rozlać na całą Kalabrię. Dlatego będzie się bacznie przyglądać pogrzebom ofiar z Duisburga. Bo jak zawsze w takich sytuacjach, z tego, kto przyjedzie, złoży kondolencje albo choćby przyśle wieniec, można wnioskować, którędy pobiegną linie frontu. Jeśli natomiast żałobników i wieńców będzie mało, klanowi Vottari-Pelle przyjdzie się pogodzić z faktem, że są w tej wojnie sami, że pozostałe kalabryjskie klany jej sobie nie życzą. Policjanci będą też wypatrywać świeczek w kształcie pięści, bo to w języku 'ndranghety oznacza: "Twoją śmierć pomścimy".
Gangsterzy decydują o wojnie i pokoju
Ale widoki na pokój są marne. Policja podsłuchała rozmowę telefoniczną, w której ktoś z klanu Vottari-Pelle proponował adwersarzom rozejm. Giovanni Luca Nirta odpowiedział filozoficznie: "Kto ma żyć, będzie żył, a kto ma umrzeć, umrze", czyli że krew będzie się lała dalej. Pesymistą jest również prowadzący włoską część śledztwa dotyczącego zamachu w Duisburgu prokurator Nicola Gratteri z Reggio Calabria. Twierdzi, że po aresztowaniu trzy lata temu bossa Giuseppe Morabi to "Tiradrittu" (Ten, który strzela prosto) z pobliskiego Africo nie ma w tej chwili pośród szefów 155 kalabryjskich klanów 'ndranghety nikogo, kto swoim autorytetem i wpływami mógłby doprowadzić do zawarcia pokoju. W tej chwili - powiada - 'ndrangheta to luźna federacja autonomicznych klanów ('ndrin), które zawierają ze sobą doraźne sojusze w konkretnych interesach. Każdy jest panem na swoim podwórku.
Z kolei Marco Minniti, wiceminister spraw wewnętrznych odpowiedzialny za walkę ze zorganizowaną przestępczością, sądzi, że jedyną nadzieją jest próba wywarcia na klanach 'ndranghety takiej presji, by same zrozumiały, że wojna im się nie opłaca. Ale przyznaje, że na to trzeba czasu i środków, których nie ma.
We wszystkich wypowiedziach policji, sędziów, prokuratorów i mafijnych ekspertów szokuje to, że z góry oddają 'ndranghecie pole. Mówią otwarcie, że to, czy będzie mafijna wojna, czy pax mafiosa, zależy wyłącznie od gangsterów, a nie od włoskiego państwa. Można odnieść wrażenie, że bezradne państwo liczy już tylko na pax mafiosa, a może jest nawet skłonne zawrzeć taki pokój, oczywiście na warunkach gangsterów. Byle tylko przestała się lać krew, byle był spokój, byle tylko uniknąć dalszej kompromitacji w oczach Włochów i całego świata.
Klany przeciw każdej władzy
Skąd więc się wzięła potęga 'ndranghety, która dziś niepodzielnie panuje w Kalabrii i jest w stanie szachować państwo włoskie? Kalabria - obcas, podbicie i czub włoskiego buta - jest od niedawna sercem mafijnego świata. To tu, w najbiedniejszym regionie Włoch, zbiegają się nitki międzynarodowego handlu kokainą.
W Kalabrii czas zastygł bardzo dawno temu. Góry i marna sieć dróg, pamiętających czasy rzymskie, sprzyjają izolacji. W niektórych dialektach pobrzmiewa nadal starogrecki - ślad kolonizacji sprzed 26 wieków! Żywym dowodem właśnie 'ndrangheta - od andraghathia, co w języku Homera oznaczało siłę ducha i prawość. Od niepamiętnych czasów rodzinne klany - 'ndriny - walczyły i układały się z najeźdźcą i feudałem: Normanami, Sztaufami, Andegawenami czy Aragonami.
'Ndriny, jak wszyscy Kalabryjczycy, równie wrogo przyjęły powstanie państwa włoskiego w 1861 roku, bo wiązało się to z obowiązkowym poborem, a przede wszystkim ściąganiem podatków i narzuceniem władzy z Rzymu. Większość historyków zgadza się, że 'ndrangheta jako sieć niezależnych i niewchodzących sobie w drogę gangów szczelnie oplatających Kalabrię powstała wraz z państwem włoskim jako produkt uboczny raczkującej demokracji. Otaczała ją początkowo (podobnie jak kiedyś sycylijską mafię) legenda obrońcy ciemiężonego ludu.
Jako że struktury państwa w Kalabrii były i są słabe, jego rolę przejęła 'ndrangheta. Państwo włoskie pozostawiło Kalabrię samej sobie, czyli 'ndrinom. Policyjny prefekt Mussoliniego Cesare Mori w latach 20. bezwzględnymi metodami zdusił sycylijską cosa nostrę, ale do Kalabrii się nie zapuszczał. Do dziś zmieniło się niewiele. Kalabria jest podzielona między mafijnych feudałów i ich wasali. Jeszcze 20 lat temu 'ndriny zarabiały na pobieraniu haraczy, rozdawnictwie skromnych zamówień państwowych, wszelkich posad od stróża po burmistrza. I na porwaniach. W Kalabrii ciągle ginęły żony i dzieci bogaczy. Po Paula Getty juniora 'ndrangheta w 1973 roku pofatygowała się nawet do Rzymu. Po pięciu miesiącach 17 letni chłopak został wypuszczony w Kalabrii bez kawałka lewego ucha. Dopiero na widok przesłanej mu pocztą małżowiny dziadek Getty, wówczas najbogatszy człowiek świata, zgodził się wypłacić horrendalny okup. 'Ndrangheta w Bovalino wybudowała sobie za to w miasteczku całą dzielnicę, do dziś nazywaną Paul Getty Town.
Lider na kokainowym rynku
Ale porwania nagle ustały. Prowokowały policyjne naloty i rewizje, a poza tym na horyzoncie pojawił się superbiznes: kokaina. 'Ndriny zainwestowały w lukratywny interes niemal wszystkie swoje środki. Co prawda związane z procederem ogromne zyski doprowadziły potem do nieuchronnej wojny 'ndrin (w latach 1985 - 1991 około tysiąca ofiar), ale 'ndrangheta wyszła z nich silniejsza i lepiej zorganizowana.
Potęgę i opanowanie kokainowego rynku 'ndrangheta zawdzięcza splotowi okoliczności. W latach 1981 - 1983 rozpętała się krwawa wojna rodzin mafijnych na Sycylii. W tym samym czasie po drugiej stronie Atlantyku, gdzie cosa nostra zdominowała handel heroiną, władze federalne zlikwidowały ogromną sycylijską siatkę Pizza Connection. Równocześnie na Sycylii szalony Toto Riina nie dość, że rozpętał wojnę klanów, to przy okazji wypowiedział wojnę państwu włoskiemu (zamachy na sędziów, policjantów i prokuratorów) i w rezultacie przegrał. Poszedł za kratki, a około tysiąca sycylijskich "ludzi honoru" różnej rangi - czy to przegranych w wojnie rodzin, czy skuszonych niższym wyrokiem - zaczęło sypać. W tym samym czasie specjalnie nieniepokojona przez władze 'ndrangheta mozolnie budowała kokainową siatkę. Południowoamerykańskie i afrykańskie kartele narkotykowe przestały ufać sycylijskiej mafii wobec coraz częstszych wpadek. Pod ręką mieli rezydentów 'ndraghety. W sukurs przyszła też zmiana struktury spożycia narkotyków. Kokaina przestała być używką elit.
Pierwsze podejrzenia, że Kalabryjczycy zamieszani są w handel kokainą, pojawiły się już w połowie lat 80. Pierwszy dowód nieco później. Kalabryjskie matrony, które przez lata nie opuszczały swoich miasteczek, nagle zaczęły wyjeżdżać w odwiedziny do krewnych w południowej Ameryce i w ogóle rozbijać się po świecie. Wielu biednych Kalabryjczyków nagle przemieniło się w globtroterów. Sekret wydał się, gdy w 1990 roku na lotnisku w Rzymie się okazało, że starsza otyła pani z Reggio Calabria nosi specjalnie uszyty pas, a w nim 5 kg kokainy.
Teraz cosa nostra i kamorra muszą kupować kokainę za pośrednictwem Kalabryjczyków, którzy opanowali rynek producentów i nabywców. 'Ndrangheta jest dziś kokainowym brokerem. Ma swoich przedstawicieli w Kanadzie, USA, Australii i Europie. A cena kokainy od chwili kupna surowca do sprzedaży detalicznej rośnie kilkaset razy. Jedno zainwestowane euro przynosi w ciągu roku 50. Stąd wziął się błyskawiczny wzrost potęgi i bogactwo 'ndranghety. Jak się szacuje, dziś rocznie 'ndriny zarabiają w sumie 35 mld euro, z czego niemal 70 proc. na kokainie. To tyle, co cosa nostra i kamorra razem wzięte.
Przyjezdni burmistrzowie wylatują na minach
Walczyć z 'ndranghetą jest niesłychanie trudno, choćby dlatego, że praktycznie nie ma wśród niej zdrajców. Do dziś naliczono zaledwie 40 pentiti (świadków koronnych). 'Ndriny oparte są na bardzo bliskich związkach krwi. To w Kalabrii najczęściej dochodzi do małżeństw między kuzynami zacieśniających i tak już mocne mafijne sojusze i lojalność w obrębie jednego miasteczka, jednego, dwóch klanów. W efekcie w książce telefonicznej wielu kalabryjskich miasteczek przewija się często tylko 20 nazwisk. Wszyscy są ze sobą spokrewnieni lub spowinowaceni, połączeni siecią tych samych interesów.
Stąd tak trudno o zdrajców. Co więcej, w 'ndranghecie, w odróżnieniu od sycylijskiej mafii, kobiety uczestniczą w mafijnym biznesie i nierzadko po aresztowaniu albo śmierci ojca lub brata same stają czele klanu.
Poza tym wobec słabości państwa w Kalabrii to 'ndrangheta od pokoleń jest pracodawcą, bankiem i wymiarem sprawiedliwości. Państwo to intruz psujący interesy i pierwszy wróg. W leżącym o kilkanaście kilometrów od San Luca bliźniaczym miasteczku Plati karabinierzy żartują ponuro, że przed posterunkiem powinni wywiesić tabliczkę "Ambasada włoska w Plati". Są tam obcym, odrzuconym ciałem. W barze nikt nie zamieni z nimi słowa, a kiedy patrolują ulice, to dzieci plują im na buty. Rekrutowanie policjantów czy władz z miejscowych nie ma sensu. Ze strachu lub z powodu mafijnego uwikłania będą współpracować z 'ndranghetą. A zresztą i tak wybory na kalabryjskiej prowincji reżyseruje mafia. Właśnie za to usunięto w Plati w ciągu ostatnich siedmiu lat już pięciu burmistrzów, ale dwóch narzuconych przyjezdnych wyleciało wraz z żonami w powietrze na minach. Antymafijny prokurator Roberto Pennisi na pytanie, do jakiego stopnia 'ndrangheta opanowała kalabryjską politykę i gospodarkę, uśmiecha się z pobłażaniem: "'Ndrangheta to JEST cała gospodarka Kalabrii i równocześnie jedyna prawdziwa partia polityczna".
Trudno też się oprzeć wrażeniu, że 'ndrangheta ma oparcie w elitach władzy. Jeden z nielicznych pentiti Giacomo Ubaldo Lauro, zeznał, że mafijni bossowie należą do lóż masońskich wraz z wieloma sędziami, prokuratorami i politykami. Dziwnie często schwytani gangsterzy wychodzą za kaucją, by zniknąć bez śladu, a procesy, jeśli już do nich dochodzi, ciągną się latami, aż do przedawnienia.
Dodatkową trudnością jest to, że rezydenci 'ndranghety w skorumpowanej Ameryce Południowej i Afryce mogą się czuć bezpiecznie, bo nierzadko w handel kokainą zamieszani są policjanci i politycy najwyższej rangi. Natomiast w Europie, również dlatego, że do 15 sierpnia 'ndragheta działała niezwykle dyskretnie. Nikt na poważnie nie wziął płynących od kilku lat z Włoch alarmujących ostrzeżeń. Jak ujawniło właśnie włoskie MSW, już w 2001 r. Niemcom zostały przesłane informacje o tym, że duisburska restauracja Da Bruno jest jednym z ważniejszych centrów organizacji handlu kokainą w Zagłębiu Ruhry. We Włoszech nikt nie wierzy, że wysłani tam z San Luca chłopcy pojechali się uczyć wyłącznie ugniatania pizzy i podawania do stołu. Nikt też nie wierzy, że jedynym motywem morderców była wendetta, a nie walka o niemiecki kokainowy rynek. ¦
Piotr Kowalczuk z Rzymu
Bogobojny mafioso
Mafijnym imperium, obracającym rocznie 40 mld euro, przez ostatnich 10 lat żelazną ręką rządził półanalfabeta Bernardo Provenzano. Ukrywał się przez 43 lata chroniony zmową milczenia sycylijskich chłopów, polityków, biznesmenów, nawet policjantów
11 kwietnia najpotężniejsza organizacja przestępcza świata, sycylijska cosa nostra, straciła swego bossa. 74-letni Provenzano został schwytany w okolicach miasteczka Corleone, legendarnego dzięki filmowi "Ojciec chrzestny".
Na Sycylii nie wiadomo, gdzie kończy się państwo, a zaczyna mafia. Często to jedno i to samo. Dlatego Włosi zdają sobie sprawę, że w miejsce odciętej mafijnej hydrze głowy, już wyrosła nowa. Na Sycylii wszyscy modlą się, by zmiana na stanowisku "capo di tutti capi" nie pociągnęła za sobą krwawej wojny klanów.
Provenzano dorobił się kilku przydomków. Mafia obdarzyła go dobrotliwie brzmiącym mianem Zu Binnu (Wujaszek Ben), choć wcześniej - gdy jako żołnierz bossa Luciano Liggio zamordował własnoręcznie około 50 osób - mówiono o nim "Binnu Traktor". Włoskie media przezwały go Fantomem.
Ostatnie zdjęcie Provenzano pochodziło z końca lat 50. Z rozesłanych za nim listów gończych spoglądał portret pamięciowy. Ostatni jego wizerunek został sporządzony przez komputer dzięki specjalnemu programowi będącemu w stanie przewidzieć, w jaki sposób zestarzeje się ludzka twarz. Z obu wynikało, że Provenzano to krzepki, żylasty mężczyzna o zdecydowanych rysach twarzy. Gdy 11 kwietnia o godzinie 15.00 agenci prowadzili go skutego na posterunek policji w Palermo, tłumowi ludzi na placu i milionom przed telewizorami ukazał się mały (160 cm wzrostu), schorowany człowieczek o przezroczystej cerze, niepewnych ruchach i zagadkowym uśmiechu Giocondy, niemal dobrotliwym.
Pasterz z Corleone
Jak na fantoma przystało, o Provenzano wiadomo bardzo niewiele. Urodził się w 1933 roku w chłopskiej rodzinie w Corleone jako trzecie z ośmiorga dzieci. Wypasał owce, pomagał w produkcji owczych twarożków. Podobnie jak wielu jego rówieśników na południu Włoch zakończył edukację na drugiej klasie szkoły podstawowej. Musiał pracować. Na początku lat 50. odbył służbę wojskową. Potem przeszedł na żołd Liggio, jednego z corleońskich bossów. Do mafii wciągnął go starszy o trzy lata kolega, z którym w dzieciństwie łowili razem ryby, później słynny "capo di tutti capi" Toto Riina odsiadujący teraz wyrok dożywocia. Nie wiadomo, kiedy dokładnie Provenzano został "człowiekiem honoru". Zgodnie z mafijnym kodeksem musiał przedtem dokonać co najmniej jednego morderstwa. Wraz z Riiną pięli się szybko po szczeblach mafijnej hierarchii.
W latach 50. niekwestionowanym bossem Corleone był lekarz Michele Navarra, ale miasteczko stało się wkrótce za małe dla Navarry i Liggio. Przy czym Navarra popełnił kardynalny błąd - zlekceważył przeciwnika. Komando wysłane przez niego do wykonania wyroku na Liggio nie było dostatecznie sprawne i liczne. Zdołało go tylko lekko zranić. W sierpniu 1958 r. Provenzano i Riina przedziurawili 112 kulami alfę romeo, w której znajdował się Navarra. Królem Corleone został Liggio, ale nie obeszło się bez mafijnej wojny. Toczyła się z przerwami, pociągnęła za sobą kilkaset ofiar, ale Liggio i jego dwaj pretorianie: Rinna i Provenzano - wyszli z niej zwycięsko. Na początku lat 70. "wieśniacy" z Corleone weszli do triumwiratu, który kierował całą sycylijską mafią.
Gdy Sycylia spłynęła krwią, państwo musiało zareagować. W 1974 r. Liggio trafił za kratki. W kolejnej wojnie (1981 - 1983) Riina i Provenzano wybili lub zmusili do przejścia na swoją stronę wszystkie "rodziny" w Palermo (około 400 osób, w tym wiele dzieci) i prawie nie ponosząc strat.
"Corleonesi" stanęli na czele cosa nostry. Obaj "ukrywali się" od 1963 r., gdy skazano ich na dożywocie za mafijne morderstwa. Nie przeszkadzało im to odwiedzać przez sześć kolejnych lat wytwornych restauracji i jeździć otwartymi samochodami po Palermo. Riina mieszkał w willi z basenem pod miastem.
Zapadli się pod ziemię dopiero w 1969 r. Dziewczyna Provenzano, szwaczka Saveria Palazzolo, mieszkała w Corleone, prowadziła interesy męża i mimo rzekomo ścisłej obserwacji policji, w 1974 r. zaszła z nim w ciążę. Zaraz potem znikła, by w 1992 r. pojawić się w Corleone z dwoma synami. Mieszka tu do dziś.
Ponieważ obaj synowie mówili dobrze po niemiecku (jeden od kilku lat uczy włoskiego w Niemczech, drugi sprzedaje w Corleone odkurzacze), policja domyśla się, że musieli spędzić ładnych kilka lat we Frankfurcie nad Menem, gdzie mieszka do dziś jeden z braci Provenzano.
Szef cosa nostry
Toto Riina mordując z Provenzano setki mafijnych rywali i ich bliskich w wojnie 1981 - 1983 został "capo di tutti capi", ale kilku niedobitków - ze strachu lub zemsty - poszło na współpracę z policją. Za kratkami znalazło się ponad pięciuset mafiosów. Riina odpowiedział w jedyny sposób, jaki znał. Wypowiedział wojnę państwu włoskiemu. Ginęli politycy, dziennikarze, policjanci i sędziowie. Riina z Provenzano toczyli wojnę nawet poza Sycylią. Bomby wybuchły w Rzymie (m.in. w bazylice św. Jana na Lateranie) i Florencji. Na Sycylii wylądowało siedem tysięcy regularnego wojska. W 1993 r. Riina został schwytany.
Przez trzy lata mafią dowodził jego szwagier, a gdy i tego złapano, Provenzano stanął na czele cosa nostry i odtrąbił odwrót. Mafia zeszła do podziemia. Ustały zamachy i krwawe mordy. Z telewizyjnych ekranów znikły obrazki przykrytych prześcieradłami zwłok na ulicach Palermo. Provenzano uznał, że pieniądze lubią spokój. Drastycznie spadła nawet liczba pospolitych przestępstw. Wojsko wróciło do domu, a mafia przystąpiła do robienia interesów. Wujaszek Ben opodatkował wszystkie klany, by rodziny uwięzionych mafiosów miały zapewniony byt. Zakazał mordowania rodzin gangsterów, którzy poszli na współpracę z policją. Wolał płacić wysokie nagrody za odwołanie obciążających zeznań.
Człowiek interesu
Bo ten absolwent drugiej klasy szkoły podstawowej był nie tylko bezwzględnym mordercą. Był też znakomitym strategiem, taktykiem, a przede wszystkim człowiekiem interesu. Pomagał Riinie wykańczać rywali i wojować z państwem, ale równocześnie dbał o mafijny biznes. Zmonopolizował zaopatrzenie sycylijskich szpitali, klinik i przychodni. Podobnie jak wywóz i utylizację śmieci. Jako szef cosa nostry doprowadził do tego, że mafia - dysponująca na Sycylii niemal milionem głosów wyborców - w zamian za "poparcie polityczne" i pieniądze kontrolowała w 2000 r. 95 proc. wszelkich zamówień publicznych na wyspie, w tym ogromne inwestycje finansowane przez UE. Mottem Provenzano stało się sycylijskie powiedzenie: "Jedz i daj jeść innym".
Co więcej, dzięki podstawionym ludziom Provenzano sporą część zysków z haraczy i handlu narkotykami wpuścił w legalny obieg gospodarki. Za jego panowania mafia weszła w posiadanie firm budowlanych, centrów handlowych, hoteli, nieruchomości i wielu na pierwszy rzut oka legalnie działających przedsiębiorstw. Mafijnym interesem zarządzał tak sprawiedliwie, że za jego panowania nie doszło do żadnej mafijnej wojny. Cieszył się niepodważalnym autorytetem. "Binnu Traktor" przedzierzgnął się w "Binnu Ragioniere" (księgowego) i gołąbka pokoju. Był tak dyskretny, że w drugiej połowie lat 90. policja nie była pewna, czy Provenzano jeszcze żyje.
Nieuchwytny zbieg
Pewnie rządziłby mafią i Sycylią do końca swoich dni, gdyby nie determinacja 30 osób pod wodzą inspektora Renato Cortese. Ścigali go od sześciu lat. Przekonali się, że w tym pościgu mogą liczyć tylko na siebie, bo mafijny rak przeżarł tkankę społeczną. Sycylijczycy - z różnych powodów - odmawiali jakichkolwiek informacji. W policji i lokalnych władzach wprost roiło się od informatorów Provenzano, którzy ostrzegali go przed każdym ich ruchem. Wyszedł cało z kilku wydawałoby się perfekcyjnie urządzonych zasadzek. Raz uciekł podkopem, raz policjanci - najwyraźniej sprzyjający bossowi - przepuścili go w zdezelowanym fiacie panda przez sieć drogowych punktów kontrolnych. A kiedy urządzono obławę na mafijnych bossów mających spotkać się w szopie pod Palermo, Provenzano tam nie przybył.
Cortese i jego podwładni złapali w sumie ponad 400 ludzi bossa, ale Provenzano pozostawał nieuchwytny. W 2002 r. do inspektora i jego ludzi uśmiechnęło się wreszcie szczęście. Pochwycili Nino Giuffre, prawą rękę Provenzano, który w zamian za status świadka koronnego poszedł na współpracę. Pomógł przesłuchującym go funkcjonariuszom zrozumieć modus operandi bossa bossów i jego obyczaje.
Provanzano był człowiekiem bez nałogów i słabości, całkowicie oddanym rodzinie. Potrafił miesiącami nie wychodzić ze swoich kryjówek, w których żył zazwyczaj w spartańskich warunkach. Od świata dzieliło go kilka "warstw izolacyjnych", złożonych z najbardziej zaufanych ludzi. Nigdy nie używał telefonu. Komunikował się za pomocą pisanych na maszynie tekstów z częściowo zakodowanymi informacjami, w których nazwiska zastępował ciąg cyfr. Karteczki podróżowały do i od adresata sztafetą złożoną z kilkunastu ogniw. System działał wolno, ale skutecznie. Cortese przejął mnóstwo karteczek i kurierów, ale sztafeta była już zazwyczaj w połowie drogi.
Punktem zwrotnym pościgu były zeznania jednego ze skruszonych gangsterów, złożone niemal dwa lata temu. Ujawnił on, że w 2003 r. Provenzano pojawił się w klinice w Marsylii i pod fałszywym nazwiskiem przeszedł operację prostaty. Co więcej, poinformował, kto mu w tym pomagał. Krąg wokół gangstera zaczął się zaciskać.
Kapitan schodzi ostatni
Od pół roku Cortese domyślał się, że Provenzano ukrywa się w pobliżu Corleone, gdzie się urodził. Postanowił cierpliwie czekać. Okolice Corleone i dom w mieście, w którym mieszka Saveria Palazzolo i syn Angelo, pokryła sieć ukrytych kamer, które przekazywały do centrali w Palermo obraz miejsc oddalonych od teleobiektywów nawet o kilka kilometrów. Obserwowano szałasy pasterzy owiec, stojące na odludziu domy, drogi, walące się rudery.
W piątek przed Niedzielą Palmową policja podsłuchała rozmowę telefoniczną nieostrożnych gangsterów, z której wynikało, że trzeba odebrać od pani Saverii paczkę z praniem dla Zu Binnu. Paczka, przechodząc z rąk do rąk, w poniedziałek o godzinie 9.30 rano dotarła do położonego na odludziu gospodarstwa Giuseppe Caruso pod miasteczkiem. Caruso trzymał tam owce i wyrabiał serek. Agenci wiedzieli, że jest on ogniwem sztafety bossa, ale nie byli pewni, czy tym najważniejszym - ostatnim.
Po paczkę dostarczoną przez kuriera wyciągnęła się ręka. Przeprowadzona krótko po godzinie 11.00 operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Wujaszek ledwo zdążył podejść do drzwi: "Tak. Jestem Provenzano. Nie wiecie, co czynicie". Na kuchence elektrycznej gotowała się cykoria. Przy łóżku stał arsenał leków, bo Wujaszkowi dokuczała prostata i cukrzyca. Na stole leżało aż pięć Biblii. W jednej Provenzano zakreślał cytaty. Na łóżku nie było nawet prześcieradła. Boss spał w śpiworze. W majtkach miał schowane 10 tys. euro. Później znaleziono cały worek z pieniędzmi i dwa pistolety.
Za towarzystwo oprócz pasterza Caruso miał maleńki, źle odbierający telewizor z wmontowanym radiem. Znaleziono archiwum zakodowanej korespondencji bossa - kopie wychodzącej i oryginały przychodzącej. Jak wykazała analiza licznika elektryczności, na pewno żył w tych więziennych warunkach ponad rok. Provenzano, którego prywatny majątek szacowany jest na 600 mln euro, nie miał z życia żadnych przyjemności. Zajmował się wyłącznie kierowaniem cosa nostrą. Szef prokuratury do walki z mafią Piero Grasso powiedział potem: "Boss poświęca się dla organizacji. To także wyraz solidarności z uwięzionymi mafiosami. Provenzano jest jak kapitan odpowiedzialny za swoich marynarzy. Zawsze ostatni schodzi z tonącego okrętu".
Teraz najwybitniejsi włoscy spece próbują odszyfrować z liścików półanalfabety nazwiska polityków i biznesmenów, którzy go przez tyle lat kryli. Podejrzewają, że pomogą im w tym zakreślone przez Provenzano cytaty, że Biblia to jego klucz. Bo Provenzano jest człowiekiem bardzo bogobojnym. W listach zawsze polecał adresatów Bożej opiece, a kiedy policyjnym helikopterem leciał do więzienia nad placem św. Piotra, przeżegnał się trzy razy. Pierwszą, niespełnioną zresztą, prośbą Provenzano w areszcie było widzenie z kapelanem.
Ale jeśli nawet z pomocą Biblii uda się odcyfrować z 200 liścików bossa nazwiska, sycylijska mafia przeżyje ten cios, jak dziesiątki innych w przeszłości. Zorganizowana na wzór piramidy cosa nostra po prostu wymieni brakujące elementy. Ewentualna konfiskata majątków też mafii specjalnie nie zaszkodzi: odebranie jej w ciągu ostatnich 10 lat dóbr o wartości 10 mld euro nie zrobiło na organizacji najmniejszego wrażenia.
Niezwyciężona mafia
Sycylia od pokoleń jest przeżarta mafijną subkulturą. Państwo zawsze było na wyspie intruzem, do dziś jego struktury są niesłychanie słabe. To mafia zbiera podatki, daje dobrze płatną pracę, rozsądza spory, decyduje, kto ma wygrać wybory. Mieszkańcy nie chcą współpracować z policją. Inaczej Provenzano nie mógłby się ukrywać przez 43 lata, a pani Saveria nie mogłaby - pod okiem policji - co tydzień robić mu prania i ulubionej zapiekanki.
Zdaniem włoskich ekspertów na Sycylii, podobnie jak w Kalabrii czy Kampanii, w warunkach demokratycznego państwa z mafią wygrać nie sposób. Jest zbyt potężna. Zorganizowana przestępczość we Włoszech (oprócz cosa nostry - kalabryjska ndraghetta i neapolitańska camorra) to państwo w państwie. Obraca rocznie 100 mld euro, czyli niemal 1/6 budżetu państwa. Antymafijna Komisja Parlamentarna obawia się, że jeśli powstanie most na Sycylię, aż 14 z 40 mld euro planowanych wydatków wpadnie w ręce mafii po obu stronach Cieśniny Messyńskiej. Taka potęga musi przekładać się na potężne wpływy w Rzymie, choć pod zarzutem współpracy z mafią aresztowano zaledwie kilku polityków. Kierujący walką z mafią sędziowie Giovanni Falcone i Paolo Borsellino, zamordowani w 1992 r. na Sycylii, podobnie jak generał Carlo Alberto dalla Chiesa, tuż przed śmiercią skarżyli się, że w Rzymie napotykają na niewidzialny mur.
Komentator "Corriere della Sera" ze smutkiem zauważył, że mafia będzie istnieć tak długo, jak włoska demokracja, bo sparaliżować mafię może tylko dyktatura, dlatego dotychczas udało się to tylko Mussoliniemu.
http://www.niniwa2.cba.pl/bogobojny_mafioso.htm