We Włoszech na rybkę akwariową znaną u nas pod nazwą glonojad mówi się polacco. Dlaczego? To proste! Włosi poznali najpierw tych Polaków, którzy czyścili przednie szyby samochodów w Rzymie i na jego obrzeżach.
Miasto obcokrajowców
Tych Polaków było mnóstwo, nie można było przejechać przez miasto, żeby do samochodu nie podbiegło przynajmniej trzech lub czterech i z głupimi uśmiechami na twarzach nie proponowało nachalnie umycia przedniej szyby. Trwało to całe lata. Włosi w końcu przyzwyczaili się do naszych rodaków; polskie glonojady stały się częścią krajobrazu. Nie przeszkadzali, nie zaczepiali i nie prosili o pieniądze. Po prostu byli i usiłowali zarobić dzięki swoim usługom. Dziś już nie ma Polaków na rzymskich skrzyżowaniach, zastąpili ich Cyganie z Rumunii - oni jednak nie proponują mycia szyb, tylko wyciągają rękę po datki.
- Kiedy idę do pracy - opowiada Anka, od 5 lat mieszkanka Rzymu - widzę ich mnóstwo. Ludzie tutaj łatwo się przyzwyczajają do obcokrajowców. Odkąd otwarto granice, przybywa ich bardzo dużo. Włosi są raczej tolerancyjni. Ostatnio jednak Cyganie nie mają dobrej prasy - zdarzyły się przecież te okropne wypadki, w których uczestniczyli przybysze z Rumunii. Fala oburzenia była wielka, ludzie domagali się usunięcia z kraju wszystkich Rumunów. Oczywiście sprawa ucichła i życie trwa nadal, a rumuńscy Cyganie znowu żebrzą na ulicach. Sprzedają też chusteczki higieniczne albo jakieś niepotrzebne drobiazgi. Są stałym elementem krajobrazu, tak samo jak turyści. W innych miastach jest różnie. Florencja na przykład zabroniła żebrania i wszyscy, którzy mimo ostrzeżeń i zakazów czerpią zyski z tego procederu, ryzykują wydalenie z miasta.
Turystów jest w Rzymie mnóstwo, zawsze tak było. Więcej jest chyba tylko pielgrzymów przybywających do Wiecznego Miasta po pociechę religijną i duchową. Liczbę mieszkańców włoskiej stolicy szacuje się na ponad dwa miliony, w całej aglomeracji żyje oczywiście o wiele więcej ludzi - ponad trzy miliony. Nikt dokładnie nie wie, ilu mieszkańców przybywa Rzymowi w czasie sezonu turystycznego i pielgrzymkowego. Prawdopodobnie liczba ludzi podwaja się.
W Rzymie, tak jak w wielu włoskich miastach, podstawowym środkiem komunikacji miejskiej jest skuter. Włosi jeżdżą też samochodami, i to jak szaleńcy, nie przejmując się ograniczeniami prędkości ani znakami drogowymi. Lekceważący stosunek mają także do miejsc parkingowych, których ciągle brakuje. Jeśli na przykład ktoś ustawia swój samochód w rzędzie kilkunastu innych aut, może być pewien, że za tym rzędem wkrótce pojawi się następny. Tak więc ci, którzy zaparkowali najpierw, nie ruszą z miejsca, dopóki nie pojawią się właściciele samochodów blokujących ich samochody.
- Ja poruszam się po Rzymie środkami komunikacji miejskiej - mówi Anka. - Nie mogę porównać ich z polskimi autobusami czy metrem, bo w Polsce mieszkałam krótko i nie korzystałam z naszej komunikacji zbyt często. Wiem natomiast, jak to wygląda w Niemczech. Komunikacja w Rzymie jest dużo gorsza od niemieckiej i o wiele brudniejsza. Większość mieszkańców Rzymu dojeżdża do pracy metrem i każdego poranka zaczyna się tam prawdziwy koszmar. Kiedy przychodzę na stację, najczęściej wsiadam dopiero do trzeciego pociągu - dwa pierwsze są tak zapchane, że nie ma mowy, by się do nich wcisnąć.
Co jest najważniejsze w życiu Włocha?
Najważniejsze dla Włochów jest jedzenie. Posiłki, dobre posiłki, towarzyszą każdemu spotkaniu w większym gronie. Jedzenie jest celebrowane i starannie przygotowywane. Przeważnie potrawy nie są jakoś przesadnie wyszukane - najczęściej jest to makaron z jakimś dobrym sosem. Jedzenie jest jednak bardzo smaczne.
- Uważam, że włoska kuchnia jest najlepsza na świecie - mówi Anka. - Nawet proste, codzienne posiłki mają jakiś sznyt i pachną wykwintną kuchnią. Nie ma tam kulinarnego prostactwa tak często spotykanego w Polsce. Nie znam Włocha, który kupowałby konserwy i wyjadał ich zawartość. To nie do pomyślenia.
Polityka to dla Włochów rzecz prawie tak samo ważna jak jedzenie. Podział polityczny kraju jest bardzo wyraźny. Nie chodzi tu o jakąś wycieniowaną prawicę i taką samą lewicę, jak w Polsce. We Włoszech jest się albo faszystą, albo komunistą, i koniec. Zwolennicy Silvio Berlusconiego nazywani są faszystami, a stronnicy Romano Prodiego komunistami. Nie ma między nimi żadnych półtonów i odcieni politycznych. Oskarżenia rzucane przez sprzymierzeńców jednej i drugiej partii są ostre i gwałtowne. Berlusconiego i jego popleczników oskarża się o finansowe przekręty i współpracę z mafią, a polityków lewicy o marnotrawienie publicznych pieniędzy na programy socjalne.
- Ja tam popieram komunistów - mówi Anka. - Chociażby z tego względu, że załatwili takie sprawy jak rachunki u dentystów. Kiedy szedłeś tu do dentysty, on mówił ci, że możesz dostać rachunek za usługę, ale będzie cię to więcej kosztowało. No i oczywiście większość pacjentów nie brała rachunków, bo nie chcieli płacić więcej. Koszt podatku usługodawca przerzucał na klienta. Od kiedy Prodi jest u władzy, to się skończyło.
Trzecią z najważniejszych dla Włocha spraw jest sport, a dokładnie piłka nożna.
- W Rzymie są dwa liczące się kluby, Lazio i Roma - opowiada Anka. - Mój narzeczony kibicuje Lazio, chociaż oni cały czas przegrywają i na razie nie ma widoków na to, by coś się zmieniło. Roma jest tutaj faworytem. Ale dla Włocha piłka jest jak religia. Nie można ot tak zmienić wyznania i stać się nagle kibicem Romy, kiedy od urodzenia prawie chodzi się na stadion Lazio. To nie do pomyślenia. Kibicujemy więc tej słabej i ciągle przegrywającej drużynie, no bo co mamy robić. Piłka zmienia tu ludzi w sposób niespodziewany i zaskakujący. Naszymi sąsiadami są starsi, spokojni małżonkowie. Ona - kobieta jeszcze piękna i zawsze zadbana, bardzo kulturalna. Kiedy oglądają mecz, a robią to zwykle przy otwartym oknie, osoba ta zamienia się w ryczącego i przeklinającego kibola. Nie wiem, jak to się dzieje, ale się dzieje.
Bałagan i nieodpowiedzialność
Bałagan we Włoszech jest straszny. Czasem mieszkańcy Włoch robią wrażenie ludzi, którzy po raz pierwszy pojawili się na tej planecie. Wyrzucanie różnych rzeczy wprost na ulicę to norma. Często zdarzają się opóźnienia w wywozie nieczystości przez służby miejskie. Bałagan jest widoczny.
- Przy całej sympatii, jaką mam do nich, irytuje mnie tu okropnie jedna rzecz - mówi Anka. - Oni łażą - bo nie można nazwać tego chodzeniem - po ulicach z papierosami w rękach i w największym tłumie machają tymi papierosami, nie przejmując się wcale innymi. Nie ma kary za takie zachowania, zwrócenie uwagi nic nie pomaga, można się najwyżej spotkać z bardzo nieprzyjemną odpowiedzią. Widziałam kiedyś faceta, który miał na balkonie jakiś śmietnik. Przechodziłam akurat pod jego oknem, kiedy sprzątał. Wziął ten śmietnik, wywalił go wprost na chodnik, otrzepał ręce i zadowolony wrócił do mieszkania. Nie przyszło mu do głowy, żeby się tym przejąć. Ktoś to przecież za niego posprząta. Albo inny przykład: naprzeciwko naszego kuchennego okna jest okno i balkon pewnego starszego mężczyzny. Ma ów człowiek zwyczaj trzepać dywan wtedy, kiedy nasze okno kuchenne jest otwarte (ono jest często otwarte ze względu na upał albo wietrzenie). Sąsiad bardzo z siebie zadowolony wychodzi na balkon i trzepie dywan, potem to wszystko wlatuje nam do kuchni. O tym, żeby zaprzestał tych praktyk, nie może być mowy, no bo przecież on jest u siebie i niby dlaczego ma się kimkolwiek przejmować? Kiedyś zwróciłam mu uwagę, a on powiedział, że przecież trzepie ten dywan tylko raz w tygodniu, kiedy jest sprzątanie. No i co mu zrobisz? Generalnie jest tak, że musisz czasem pokrzyczeć na kogoś, żeby zrozumiał, czego od niego oczekujesz. Najgorszy jest chaos na ulicach. Jeśli w jakimś miejscu autobus komunikacji miejskiej zatrzyma się na pięć minut, od razu robi się korek na dwa kilometry. Takie korki tworzą się często, bo - tak jak wspominałam - oni nie mają żadnego szacunku dla przepisów drogowych. Ogólnie jednak żyje się tutaj przyjemnie. Z wyjątkiem kilku drobnych mankamentów Włosi są raczej mili i życzliwi.
Kamil Łukowski