Za chlebem do piekła

Temat przeniesiony do archwium.
Anna Twardowska
- Wyjechaliśmy, bo chcieliśmy zarobić na życie. Na miejscu okazało się, że trafiliśmy do obozu pracy - relacjonują swoją wyprawę do Italii czterej mieszkańcy naszego województwa, którzy uciekli włoskiemu pracodawcy
Ogłoszenie o pracy we Włoszech ukazało się w bydgoskiej prasie. Wszystkie formalności można było załatwiać przez telefon. Wyjazd kosztował 850 zł. Na miejscu miała czekać praca przy zbiorze pomidorów za siedem euro na godzinę.

- Wyjeżdżaliśmy z Łodzi 23 sierpnia. Przez pierwsze dwa tygodnie mieliśmy podlegać próbie, potem miał być kontrakt. Byłem pewien, że praca jest legalna, ponieważ przed wyjazdem podawałem wszystkie informacje potrzebne do zatrudnienia - PESEL, NIP - mówi Karol Szymański z Szubina. - Nie wiem dokąd nas dowieźli, dotarliśmy na miejsce w nocy. Zostawili nas w szczerym polu, podzielili na grupy i kazali zabierać się do pracy. Część kobiet zabrali. Miały pracować w restauracji. Jednak ci, którzy byli tam dłużej, powiedzieli nam, że one idą do burdeli.

Pracownicy mieszkali w namiotach rozbitych na polu - za miejsce trzeba było płacić 80 euro na miesiąc.

- Nasi "opiekunowie" dowozili żywność i kazali sobie płacić. Przykładowo za puszkę paprykarzu 2,5 euro. Nawet za wodę - relacjonuje Szymański. - Mieli broń. Części osób zabrali dokumenty i komórki. Mnie nie zdążyli.

Pięć osób z Bydgoszczy, Torunia i Szubina postanowiło uciec. Ukrywali się w opuszczonych budynkach, przemykali tylko nocą. - To był horror. Dzięki kierowcom autobusów, którzy wozili nas za darmo, dotarliśmy do Ascoli, potem do San Giovanni Rottondo, gdzie polski ksiądz pomógł nam dojechać do konsulatu. Tutaj złożyliśmy zeznania i dostaliśmy pieniądze na powrót do Polski - opowiadają.

Dzisiaj Szymański złoży doniesienie na policję. - Ogłoszenie, na jakie się nabrałem ciągle się ukazuje dalej się ukazuje w prasie, a kolejny wyjazd zaplanowano na 3 września - mówi oburzony.

- Zbierają takie zawiadomienia. Jednak przecież nie możemy zabronić ludziom wyjazdów do pracy - tłumaczy Alicja Hytrek, rzecznik Komendy Głównej Policji w Warszawie.

Na sprawę zareagowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. - Wysyłamy pismo do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Musi podjąć zdecydowane działania, żeby do takich sytuacji więcej nie dochodziło - mówi Adam Bodnar z Fundacji.

To nie pierwszy przypadek obozów pracy we Włoszech, do jakich trafili Polacy. O sprawie "Gazeta" pisała już kilkanaście dni temu. W Toruniu zatrzymano Grażynę S. która organizowała podobne wojaże. - Nie wiem, czy nasza podejrzana jest odpowiedzialna także za ten wyjazd - mowi Artur Krauze z Prokuratury Rejonowej w Toruniu - Mamy mało zeznań osób poszkodowanych. Wielu z nich nie wyjechało do pracy, wpłacili tylko pieniądze na wyjazd. Nie wiadomo, czy można łączyć te sprawy.

Personalia bohatera tekstu na jego prośbę zostały zmienione



Dla "Gazety"

Wojciech Unolt, rzecznik Ambasady Polskiej we Włoszech.

- 98 procent ogłoszeń prasowych oferuje nielegalne zatrudnienie za granicą. Każdy, kto decyduje się na taki wyjazd, musi wiedzieć, że nie ma żadnych przywilejów, a pracodawca do którego jedzie może go oszukać. Najlepiej więc, przyjechać do danego kraju i szukać na miejscu zatrudnienia lub jechać do pracy poleconej przez zaufanych znajomych bądź skorzystać z oferty Urzędów Pracy. Warto też sprawdzić licencję naszego pracodawcy. Można to zrobić w Ministerstwie Gospodarki i Pracy. Podejrzane są także te oferty, gdzie pośrednik pobiera pieniądze za wyjazd. Przed wyjazdem najlepiej zapisać sobie adres i numer telefonu konsulatu polskiego w danym kraju.

 »

Pomoc językowa - tłumaczenia