Powiem Wam że jestem przerażona... ostatnie dni utwierdzily mnie w przekonaniu ze tutaj w IT bycie powaznie chorym i hospitalizowanym we wloskim szpitalu wiaze sie ze znacznie wiekszym prawdopodobienstwem smierci niz np w Polsce. Zaraz wyjasniam dlaczego.
Zacznijmy od tego ze pare lat temu teść wyladowal w szpitalu przy Via del Corso (Roma) z nowotworem jelita grubego. I to byl typowy przypadek : oparacja sie udala, pacjent zmarl. I to nie sa zarty. Operacja przebiegla pomyslnie a facet wykitowal 4 dni po w wyniku komplikacji pooperacyjnych i nikt nie byl w stanie wyjasnic co to byly za komplikacje i dlaczego wystapily. Juz wtedy caly ten szpital i sposob pracy tych lekarzy zapadl mi w pamieci jako bardzo nieprofesjonalny i tzw "na odwal sie" "przezyje to przezyje a jak nie to najwyżej umrze". Oczywiscie nikt z rodziny sie tym nie zainteresowal głębiej (jak to wlosi, byle micha byla pelna) zaraz spalili goscia a razem z nim wszelkie dowody na ewentualny blad w sztuce.
Ale to co zobaczylam/przezylam w ostatnich dniach to przechodzi ludzkie pojecie.
Policlinico Italia (Roma).
Pacjentka, (siostra tesciowej, lat 70, samotna i z problemami psychicznymi) zostala wypisana 6 dni po wylewie z ostra anemia, hroniczna niewydolnoscia nerek, gleboka depresja, nadcisnieniem tetniczym i Bog raczy wiedziec czym jeszcze, po czym po 3 dniach spedzonych w domu okazalo sie ze ma jeszcze zapalenie pluc i znowu wyladowala w szpitalu. Malo tego, bylam swiadkiem ze w/w pacjentka nie zostala poinformowana przez lekarzy o diecie (strzaskane nerki i serce - w tym przypadku dieta to podstawa), ani O ZGROZO! o tym ze nie musi przestac palic, popijac whisky (lekarstwa!) i pic po 5 kaw dziennie. Nie zostala tez poinformowana ze musi regularnie brac leki (jest w kiepskim stanie psychicznym tak ze srednio do niej dociera jakie to wazne)
70 lat, ostra depresja, majaki nocne i wszytkie te chorobska, tak ze malo nam nie wykitowala popijajac niereguralnie brane leki whisky i kawa z 3 lyzeczek i popalajac papierochy. Po prostu pozbyli sie jej jak tylko byla w stanie ustac na nogach (chociaz to tez sprawa wzgledna bo ledwo sie trzymala na nogach) i jak po 2 dniach przyszla na badanie to nie znalazl sie dla niej nawet wozek i musiala przedreptac jakies 400 metrow o wlasnych silach slaniajac sie na nogach i mdlejac nam w rekach. Zgroza. Juz nie wspominajac o tym jaki chlew tam w tym szpitalu, malo tego kazdy moze wejsc i wyjsc kiedy mu sie podoba, oczywiscie w buciorach, brud, smrod i obraz nedzy i rozpaczy.
W Polsce sie z tym nie spotkalam juz od kilkunastu lat (nie mowimy o czasach glebokiego komunizmu)
Czy w innych wloskich szpitalach jest podobnie? Bo jak tak to nie daj Boże być tutaj poważnie chorym!!!!!!
Jakie sa Wasze doswiadczeia?
Pozdrawiam i nie zycze nikomu zeby mial kiedykolwiek doczynienia z w/w szpitalem/poliklinika.