czesc dzieczyny wczoraj mialam kryzys zwiazku...doszlo do tego ze mi juz samej przestalo zalezec na tym zwiazku....moja rozpacz i smutek siegnal zenitu....wszystko bylo mi juz obojetne...
Wczoraj chcialam byc tylko z nim ( wirtualnie) mial nigdzie nie wychodzic bo chcialam z nim poprostu pogadac...wiedzial o tym juz tydzien wczesniej...
ale atmosfera nie byla zbyt mila, nie bylo tak serdecznie jak wczesniej, jak na poczatku... a on na to ze specjalnie dla mnie dzis zrezygnowal ze spotkania ze znajomymi i dla MNIE to tamto i sramto...wszystko dla MNIE. Poczulam sie okropnie bo wydawalo mi sie ze on nie robi tego tez dla siebie tylko wszystko dla mnie, ze nie sprawia mu przyjemnosci bycie ze mna, ale robi to tylko dlatego ze ja tego chce i on na to tylko przystaje!!!! i wtedy zaczelam mu mowic co czuje , ze juz nie jest jak kiedys, ze czuje sie samotna....i wkoncu tak jak pisalalm na poczatku, zaczelo mi wszystko po polsku" zwisac" powiedzialam mu ze jesli chce to moze wyjsc, ma jeszcze czas bo byla dopiero 23....i podobalo mi sie to uczucie obojetnosci....." bylam wtedy daleko od niego, gdzies sie w tej calej naszej sytuacji pogubilam , bylam juz tak daleko ze moglabym mu prawie powiedziec ze chce juz to zakonczyc" i gdyby on " nie wyciagnal do mnie spowrotem reki" nie dal poczucia ze mnie kocha, gdyby do mnie nie zadzwonil i nie zasypal 1000 pieknych slow i gdybym nie uslyszala jego smutnego glosu w sluchawce to dalabym za wygrana. W tym momencie to on musial ratowac nasz zwiazek, bal sie ze juz go nie chce. I wtedu dopiero sobie wszystko wyjasnilismy...opowiedzialam mu ze sobie nie radze z ta sytuacja ze czuje sie strasznie samotna, ze tesknie.. Ja poprostu ciagle potrzebuje zapewnien o jego uczuciach, a wtakiej sytuacji w jakiej jestesmy ja stalam sie podwojnie wrazliwa i latwiej mnie zranic. I dobrze ze wylozylam wszystko kawe na lawe.
Bardzo zdziwilo mnie moje wczorajsze zachowanie, tak bylam naladowana rozpacza i smutkiem ze w koncu zamienily sie one na najzwyklejsza w swiecie obojetnosc....Zawsze mialam tak ze za niego dalabym wszystko, byldla mnie nr we wszystkim, wszystko schodzilo na dalszy plan, byl brany pod uwage we wszystkich moich decyzjach zyciowych, poprostu byl dla mnie wszystkim... a tu nagle wciagu chwili przestal miec dla mnie znaczenie....najwidoczniej przekroczylo to wszystko jakas granice...za bardzo sie temu uczuciu poddalam , nie moznabylo juz bardziej kochac...i po przekroczeniu tej granicy odkrylam inny swiat...swiat ktory dal mi ukojenie, swiat ktory pozolil przez chwile czuc sie pewniej bo nie bylam juz ta ktora teskni i kocha, ale tą ktora jest obojetna. Poczulam sie w tym swiecie bezpieczna, bo juz nie cierpialam z powodu tej milosci." to tak jak dusza ktora krazy nad lozem osoby ktora walczy o zycie, ona jest juz w innym swiecie bez troski i zmartwien, najchetniej by tam pozostala, ale swiat ziemskim znow lapie ja za reke i ciagnie spowrotem"
dzisiaj rano ucieszylam sie ze on zlapal mnie znow za reke i jestem z nim....