To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Wkradła się jednak w moje życie pomalutku i szybko otoczyła swoim ciepłem. Nie byłam wtedy wolną kobietą. Miałam już swoje plany na życie i wszystko zmierzało powoli ku temu, by na moim palcu zabłysła obrączka.
Wtedy... pojawił się on. Inny od tego, który był u mojego boku od lat. On miał zawsze czas, zawsze potrafił wysłuchać i zawsze był czarujący. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że łatwo być kimś, kim się nie jest - jeśli spotykamy się od święta.
Zaczęliśmy rozmawiać coraz więcej. A ja? Z każdym słowem coraz bardziej się angażowałam. Moje dotychczasowe życie, które miesiąc wcześniej było najwspanialszym darem, wydało mi się nudne i bezcelowe. Chciałam być z tym drugim.
Słowa, słowa, słowa. Wiele ich padło, jeszcze więcej było gdzieś tam między wierszami.
Po kilku miesiącach poczułam, że duszę się w swoim "starym" związku. Stałam się niemiła i agresywna. Chciałam już być tylko z tamtym. Wiedziałam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. On zresztą utwierdzał mnie w tym przekonaniu...
Koleżanka ostrzegła mnie, że żyję złudzeniem. Że sama sobie zbudowałam mit. Że ktoś taki, kogo ja widzę, nie istnieje. Czy posłuchałam jej?
Nie! Wiedziałam, że serce moje nie kłamie. Nie chciałam być nieuczciwa, nie chciałam mieć romansu i... odeszłam od partnera. Jak na skrzydłach popędziłam do "tego drugiego", chcąc rzucić mu się z radości na szyję, ale... poczułam, że dostaję w twarz. On popatrzył na mnie i w jednej sekundzie odebrał mi całą radość życia. Powiedział, że nie może. Że to koniec. Tyle. Wyszłam.
Chwilę później dowiedziałam się, że on zamknął się za drzwiami zakonu.
Dlaczego? Nie wiem. Odszedł bez słowa wyjaśnienia. Jeszcze chwilę łudziłam się, że wróci, ale... zniknął z mojego życia. Pozostał mi jedynie delikatny smak jego ust. Zapach unoszący się w powietrzu. Listy. I słowa, które gdzieś tam we mnie tkwią. I ból.
Siedziałam w domu, patrzyłam w ścianę i czekałam, aż on zapuka. Czy naprawdę nic dla niego nie znaczyłam?
Nie, nie umarłam. Ale cząstka mnie zgasła. Już nic nie jest takie same. Już tak nie ufam i nie potrafię się zaangażować uczuciowo jak dawniej.
Wróciłam do swojego wcześniejszego życia. Chwilę pochorowałam, potem na trochę wyjechałam. Zmieniłam znajomych. Rzuciłam się w wir pracy.
Minęło kilka lat. Ta miłość już nie boli. Raczej cieszę się, że była mi dana. Przez chwilę czułam się jak w bajce. Do swojej prawdziwej bajki wróciłam. A byłam o krok, by wszystko zniszczyć.
Dziś wiem, że stworzyłam osobę, która nie istniała - a miłość bywa ślepa! Ta prawdziwa miłość, na dobre i na złe, była tuż obok mnie cały czas.
http://www.dziennik.pl/Default.aspx?TabId=269&ShowArticleId=56207
Jestem eks-ofiarą "szarmanckiego psychpaty". Byłam z nim przez 17 lat, nie od początku było źle , ale sygnały były widoczne, chyba tylko ja ich nie widziałam. Diś sama nie wiem, dlaczego nie potrafiłam się obronić. Wpada się chyba w jakieś uzależnienie, żyje się nadzieją, że jak "się poprawię", "będę dla niego lepsza" to przerwie się koszmar. Poza tym ja go kochałam - bardzo - chciałam mu pomoc i go zrozumieć. Pobił mnie kilka razy, a strach, który się wtedy rodzi, zostaje w duszy. Zostałam tchórzem, bałam się , nikt mi nie chciał wierzyć - opowiadałam jakieś bzdury, ten uroczy facet, zawodowo VIP, on by nigdy tego nie zrobił, nie powiedział... ona chyba ma źle w głowie. I tak zosatało - mam źle w głowie, wiedzą o tym wszyscy nasi wspólni znajomi. Dodam tylko bilans tego małżeństwa - dzięki różnym naprawdę dobrym ludziom i pomyślnym okolicznościom zaczęłam myśleć o zakończeniu tej paranoi. Wyprowadziłam się z domu, zostawiłam mu wszystko. Mysłałm, że on ma tego tak dość jak ja. Byłam w błędzie. Przyszedł do mnie aby "uregulować rachunki"- z nożem. Zadał mi kilkanaście ciosów- nie mam złudzeń - chciał mnie zabić. Uratowała mnie sąsiadka , którą zaniepokoiły odgłosy awantury na klatce schodowej. Sprawa karna ciągnie się juz od 3 lat i to ja muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem, że go nie sprowokowałam, że nie przyczyniłam się do jego zachowania. I rzecz najważniejsza - samego zdarzenia nikt nie widział-znowu walka na słowa, nie wiem komu uwierzy sąd , nie mam pojęcia. On ma świetnego adowkata, wcale się nie zdziwię, jeśli okaże się, że nic mi nie zrobił, pomimo moich blizn. Albo, że zrobił to odpierając mój atak na niego. Na razie mam spokój, ale nie wiem co będzie dalej, czy po ogłoszeniu wyroku nie spędzi pierwszej przepustki na dokończeniu "rozliczeń "ze mną.
Ale było warto!!! Pomimo tego wszystkiego, ostatnie lata bez niego są tak piękne. Piszę to wszystko po to, aby przestać sie wstydzić swego życia i spróbować mimo wszystko uzmysłowić innym kobietom, które trwają w takich związkach, że nie są same w stanie ich uzdrowić. Dopóki macie trochę siły , uciekajcie przed psychopatą zanim będzie za późno. Ja wierzę, że teraz mam w życiu mój czas, że długo oczekiwane moje pięć minut właśnie trwa. Szukajcie pomocy, jest wiele ośrodkow, jest niebieska linia, probujcie, nie wolno się poddawać.
http://kafeteria.pl/przykawie/obiekt.php?id_t=75