To może ja, chociaż nie wiem czy ta historia podpada pod "wpadki", ale przynajmniej jest ciekawa:
Jechaliśmy z kolegą na beatyfikację Jana Pawła II do Rzymu i tak się złożyło, że mieliśmy czym dojechać ale nie mieliśmy załatwionego żadnego noclegu po drodze a mieliśmy ze sobą tylko śpiwory. Zatrzymaliśmy się w pewnej turystycznej miejscowości nad morzem, pół miasta to 3 gwiazdkowe hotele a my chcieliśmy znaleźć jakiś darmowy nocleg. Kolega wymyślił, że możemy spróbować w kościele, tam zawsze przyjmą strudzonych pielgrzymów. Ale trzeba było najpierw ten kościół znaleźć. Byliśmy akurat na plaży, niedaleko nas robotnicy robili coś przy jakimś barze czy coś takiego, więc kolega (choć zupełnie nie mówi po włosku, powiedziałam mu tylko kilka podstawowych słów i zwrotów) poszedł zapytać się "Scusi, dove la chiesa?", na co jeden z Włochów zaczął mu tłumaczyć, a on, oczywiście nic nie rozumiał. W końcu robotnik widząc jego minę pyta:
- Sei italiano?
- Polako, polako!
- ah, polacco!
W tym momencie ja się włączyłam do rozmowy i jakoś się dogadaliśmy, zwłaszcza że uczynny Włoch pokazał nam całą drogę na migi tak, że gdybyśmy mówili tylko po chińsku albo byli przybyszami z Marsa i tak byśmy zrozumieli ;)
Poszliśmy do kościoła i zaczęliśmy się tam rozglądać za kimś, z kim moglibyśmy porozmawiać na temat noclegu. Patrzymy, a na balkonie, na drugim piętrze, budynku koło kościoła (najwyraźniej plebanii) ktoś stoi, więc ja z dołu wołam mniej więcej tak:
- Buongiorno, siamo pellegrini di Polonia, cerchiamo qualche posto per dormire. Possiamo dormire anche sul pavimento, abbiamo sacci a pelo...
Na co ksiądz (jak się okazało później ojciec, zakonnik):
- A szczęść Boże, zaraz mam mszę, zaraz schodzę.
Bardzo uprzejmy zakonnik udzielił nam noclegu (pod drzwiami klasztoru ;)), a następnego dnia pojechaliśmy po drodze do Rzymu do Loreto i tam też mieliśmy małą przygodę językową.
Jak wiadomo bazylika w Loreto jest wielka, z różnymi krużgankami, a zaraz przy niej są jakieś muzea itd, więc to spory kompleks. Łaziliśmy sobie tam z kolegą i on chciał się dowiedzieć gdzie jest łazienka. Byliśmy w takim miejscu gdzie nie było turystów a akurat z jakichś bocznych, zamkniętych drzwi wychodził franciszkanin, więc uznaliśmy że jest miejscowy. Kolega, licząc na to, że będzie miał więcej szczęścia niż poprzedniego dnia podchodzi do niego i pyta "Dove e' bagno?". Zakonnik szybko mu coś odpowiedział, wskazał kierunek i poszedł dalej. Ja podchodzę do kolegi i mówię:
- No i co, dużo zrozumiałeś?
A zakonnik, który odszedł już dobrych parę kroków, odwraca się i z uśmiechem woła:
- Trzeba było po polsku zapytać!
Mój wniosek z tego na przyszłość: jak gdzieś wyjeżdżam najpierw pytać o wszystko po polsku a jak nie zrozumieją to dopiero w innych językach ;)
edytowany przez Silva90: 14 cze 2011