Odcinek 14.
Czesc trzecia. Zakonczenie. W strone nowego zycia.
(Ohey kapie sie w wannie. Obok niego stoja Inkasent i Funkcjonariusz. W rogu, Stary Mysliwy. Z glebi domu dochodza odglosy polowania, dzwieki rogu, szczekanie psow. Nad wanna wisi trapez cyrkowy, przygotowany do przedstawienia.)
Ohey: (rozchlapujac wode i mydlac sie) Witam, chlopcy, co slychac?
Funkcjonariusz: Nasi przelozeni nas tu przyslali.
Inkasent: Musimy pozostac tutaj na wszelki wypadek, maharadza moze czegos potrzebowac. Jestesmy na zmianie.
Ohey: Podajcie mi szczoteczke do zebow. Dziekuje. A wiec, mowiliscie, ze maharadza... Ale czego on moze do diabla potrzebowac?!
Funkcjonariusz: Bo ja wiem... mozemy mu podac lemoniade, jezeli sie zbytnio rozgrzeje.
Inkasent: Albo cos mu przyniesc...
Funkcjonariusz: Cos mu potrzymac...
Ohey: Czlowiek musi sie umyc i nie wie gdzie pojsc. Tu bylaby i lazienka, ale co mi po niej, skoro tak jakby jej nie bylo? Tutaj sie wraca do sredniowiecza. Hej, kto tam jeszcze jest?
Glos: To ja!
Ohey: Nie o to mi chodzilo, tylko ze w ten sposob ja sie przeziebie!
(Wchodzi Dyrektor Cyrku.)
Dyrektor: Jest wszystko przygotowane na blysk. Maharadza okazal sie byc zagorzalym amatorem cyrku. Oswiadczyl, ze przedstawienie w najmniejszy sposob nie przeszkadza polowaniu. Poprosil o zarezerwowanie mu lozy. W finale wyslemy na scene gole panienki. Jak idzie polowanie?
Ohey: Na razie sa w kuchni. Maharadza juz dwa razy celowal do schowka sluzacej, poprzez skrawek materialu na scianie, ale pudlowal. Psy slizgaja sie na linoleum. Wszyscy sa przekonani, ze lada moment pojawi sie tygrys.
Dyrektor: Dzisiaj mamy dwa przedstawienia. Pamieta pan nasza umowe? Niech panstwo nie zwracaja uwagi na publicznosc, zeby jej nie zawstydzic. Maja sie panstwo czuc zupelnie jak u siebie w domu, odizolowani, wsluchani w wasze intymne radosci i smutki.
Ohey: (przesuwajac trapez, o ktory uderza za kazdym razem, kiedy probuje wstac z wanny) Nie moglby go pan przymocowac troche bardziej z boku? (slychac ponownie dzwiek rogow i szczekanie psow) Teraz sa w jadalni...
Dyrektor: Nie ma nic lepszego od polowania...
Ohey: Mam dziwne przeczucie...
Dyrektor: Chce oswietlenia dziennego. Nasza orkiestra tutaj, u wezglowia lozka, podczas gdy wy dwoje czekacie, az zmorzy was sen...
Funkcjonariusz: Chce pan, zebym po cos skoczyl?
Inkasent: Cos moge przyniesc?
Ohey: (mowi do siebie) Ale przykra kapiel...
Dyrektor: Zgadza sie pan? Tu postawimy loze honorowa, a tam fotele...
Ohey: (nasluchuje uwaznie: slychac huk) Panowie, cos tu chyba upadlo, slyszalem huk i skowyt psa!
Sekretarz: (wbiega) Piotr Ohey!
Ohey: Hola! Tu jestem!
Sekretarz: Zaczyna sie niedobrze dziac. Przed chwila, kiedy w pogoni, razem z maharadza i innym mysliwym, przebiegalismy obok kredensu i, biegnac ciagle z zapalem, zblizalismy sie do fortepianu, nagle zdalo nam sie dojrzec cos, co swiecilo zza szafy, tak jakby ciemny ksztalt, ktory blyskal czyms, co wydawalo sie byc dwojgiem zielonych oczu. Nie tracac czasu maharadza, caly podekscytowany, mowi mi: Oto on! I powiedzialwszy to, podzegnuje swojego najlepszego wyzla, podburzajac go gardlowymi okrzykami. Wierne zwierze rzuca sie naprzod. Ale niestety, na prozno, jako ze dostrzezony ksztalt okazuje sie byc butla jagod w spirytusie, ktore panska zona tam przechowuje. Pies wiec uderza glowa w baniak, slychac straszny huk i zwierze pada na ziemie bez znaku zycia. Maharadza wpada w szal. Jesli go natychmiast nie zadowolimy, cale Indie powstana przeciwko nam!
Ohey: I to wszystko akurat kiedy ja sie kapie. Nie wie pan przypadkiem, czy zabijaja ludzi w lazience?
Sekretarz: W tej chwili nie chodzi tu ani o pana ani o panskie jagody. Maharadza jest w okropnym humorze i bardzo latwo wybucha: jezeli sprawy nie przyjma lepszego obrotu jest nawet sklonny przerwac polowanie w kazdej chwili.
Ohey: Niech pan mu powie, ze prosze go o...
Sekretarz: Wzburzony bezowocnoscia tego polowania, ktore sie zbytnio przeciaga, zdenerwowany nieuchwytnoscia tygrysa, chce tylko jednego: namierzyc go z muszki swojego karabinu.
Inkasent: Och, co do tego...