Eksternistyczne są ciężkie jak ktoś mieszka za granicą, bo profesorowie podają tylko program przedmiotu, bibliografię, a 1 na 10 zamieszcza wszystkie materiały zebrane razem w teczce w bibliotece. Jeśli ktoś nie ma takiej teczki trzeba się fatygować po wielu bibliotekach (ja korzystałam z tej wydziałowej + głównej UJ + miejskiej w Krakowie + pedagogicznej w Radomiu + miejskiej w Radomiu), wypożyczać, kserować, ba! zamiawiać! bo czasem przez całe miesiące dana pozycja jest wypożyczona. To i tak ta lepsza wersja, jeśli z profesorem można się dogadać mailem (chociaż niektórzy odpisują w tak niewychowany sposób że głowa mała), bo niektórzy profesorowie maili nie mają, i trzeba do nich dzwonić! To wszystko sprawia, że zorganizowanie kserówek/materiałów komuś kto mieszka za granicą zajmuje prawie więcej czasu niż sama nauka.
Denerwowało mnie też, że o terminach egzaminów dowiadywałam się na parę tygodni przed, a o poprawkach na kilka dni przed! Raz nawet miałam samolot powrotny w dniu kiedy miałam poprawkę. Oczywiście wybrałam samolot. Kurdę, oni tego nie rozumieją, że ktoś przyjeżdża specjalnie na egzaminy, musi się wcześniej zorganizować, a może ktoś za granicą pracuje, przecież musi wziąć wolne. Dlatego uważam, że eksternistyczne są bardzo źle zorganizowane. Quasi quasi powinny się nazywać zaoczne.