Moja kotka jest sliczna. Ma na imię Miska. Zwykly dachowiec, ale jest najpiekniejsza na swiecie. Corka przygarnela ja lewo zywa z wroslawskiego schroniska, wyleczyla ja odmawiajac sobie wielu rzeczy. Mieszkala na prywatnej kwaterze. Wlascicielka nie pozwolila jej trzymać kota. Przywiozla ja do mnie. Mieszkalam jeszcze w Polsce. Bylysmy razem przez pięc lat. Niszczyla meble, ale jej wybaczalam, bo dawala mi wiele radosci. Teraz jest z moja córka, która wrocila do domu po skończeniu edukacji. Nie odwiedzam jej czesto. Za każdym razem w pierwszej chwili syczy na mnie (robi tak: hhhhhhhhh). Po jakims czasie sama rozklada mi się na kolanach i mruczy. W nocy tez przychodzi do mnie jak kiedys. Mammamia! Wzruszylam sie jak stary siennik.rnrnMówią, ze kot ma 7 życ. Mojej Miśce zostalo jeszcze tylko 4. Pierwsze życie uratowala jej corka zabierając ja ze schroniska. Później spadla z blaszanego parapetu z siódmego pietra. Przezyla dzieki szybkiej pomocy weterynarza. Ostatnim razem zagubila sie na ogródkach dzialkowych. Szukalismy ją pól nocy. Nie mialam sumienia zostawić ją na obcym terenie. Boi się wychodzić z domu. Nie zna innych zwierząt. Ona myśli, że na swiecie istnieja tylko ludzie, muchy i ona. Bardzo przerazilo mnie jak tu we Wloszech traktują mlode kocięta. To co widzialam, bylo przerażające. Może wlaśnie miedzy innymi mam do wlochów uprzedzenia. Nie będe opisywala, bo to przerażajace i przywoluje nieprzyjemne wspomnienia.