Z pierwszych danych wynika, że we Włoszech Lud Wolności Silvio Berlusconiego wygrał z Partią Demokratyczną Waltera Veltroniego. Ale dla wyborców od tego, kto wygrał, ważniejsze jest, co będzie dalej. Czy dobro pogrążonego w kryzysie kraju przeważy nad partyjnym interesem i osobistymi animozjami?
Oto dzisiejsze Włochy: wzrost gospodarczy 0,3 proc., 40 proc. gospodarki w szarej strefie, oszustwa podatkowe – 100 mld euro rocznie, podatki do wysokości 47 proc. Dług publiczny – 105 proc. PKB (co w odsetkach kosztuje każdego Włocha 1200 euro rocznie). 4,5 mln młodych, przeważnie wykwalifikowanych, ludzi na nędznych, krótkich kontraktach bije głową w szklany sufit nepotyzmu i korporacji. Po raz pierwszy od ponad 30 lat z banków znikają oszczędności, a konsumpcja maleje.
Przeciętny Włoch zarabia mniej od Hiszpana i Greka. Koszty polityki są najwyższe w całej Europie, bo permanentnym kryzysem zarządza od 14 lat ta sama wyalienowana i skorumpowana polityczna kasta, która zgadza się tylko w sprawie wysokości swoich faraońskich pensji.
Najpotężniejszym włoskim przedsiębiorstwem jest mafia. Jej obroty szacuje się na 7 proc. PKB, czyli dwa razy więcej niż cały włoski sektor rolniczy i trzy razy więcej niż koncern Fiata.
Jeśli państwo włoskie ma wyjść z kryzysu, musi przejść bolesny remont generalny. Trzeba wzmocnić struktury państwa i obniżyć koszty polityki. Jako że wyniki wyborów podzieliły Włochy niemal równo na pół, zwycięzca sam niczego nie dokona. Nadchodzi egzamin z politycznej dojrzałości i umiejętności współpracy dla Berlusconiego i Veltroniego. Powstanie dwóch umiarkowanych i wyrazistych bloków stwarza też niepowtarzalną szansę usunięcia poza parlament ekstremistów specjalizujących się w politycznym szantażu i skonstruowania po następnych wyborach przejrzystych politycznie, dwupartyjnych, przewidywalnych Włoch.
Piotr Kowalczuk