Marianna czyli szczęście dojrzewa we Florencji

Temat przeniesiony do archwium.
To był weekend, jakich wiele. Szczęście pojechało do Nowego Yorku, a ja nie miałam, co ze sobą zrobić. Kiedy więc zadzwoniła Ewa żebyśmy się razem wybrały do Włoch zgodziłam się kwicząc z radości. Spakowałam torbę i po paru godzinach witałam się z Ewą na Aeroporto de Firenze.

Znalazłyśmy mały przytulny pensjonat Casa di Barbano na ulicy o tej samej nazwie. Wieczorem, po dniu spędzonym na zwiedzaniu niemal wszystkich sklepów z antykami, nadszedł czas na relaks. Wybrałyśmy się na wino, aby miło zacząć zabawę. Siedząc i sącząc chianti dzieliłyśmy się nowościami, kiedy nagle usłyszałam śmiech, który dosłownie cofnął mnie w czasie.

Nagle zamiast przyciemnionego wnętrza Cafe de Paris zobaczyłam klasę w naszej szkole średniej, czteroosobowe ławki i Mariannę zataczającą się ze śmiechu. Śmiech nie do podrobienia i nie do pomylenia dla każdego, kto słyszał go choćby raz. Rozejrzałam się zdezorientowana, bo Cafe de Paris pasowało do Marianny jak kaktus do butonierki. Ostatni raz widziałam ją biegnącą ulicami Krakowa z siatkami do ziemi, zziajaną i zdyszaną, kiedy to nie miała czasu nawet na chwilę rozmowy, bo w domu mąż dyszał w oczekiwaniu na obiad z dwójką równie głodnych dzieciaków.

Pamiętam jak zrobiło mi się jej żal, nie po raz pierwszy zresztą. Odkąd pamiętam Marianna była zagoniona czyimś życiem. Ponieważ miała dużo młodsze rodzeństwo, rodzice wykorzystywali ją jako opiekunkę 24/7. Zawsze robiła coś dla kogoś. Przybrała na wadze, miała źle ufarbowane włosy i cokolwiek na grzbiecie. Matka i żona proszę państwa – pomyślałam.Ze zdumieniem, więc wzrok mój szukał teraz źródła dźwięku. Zobaczyłam boginkę o talii osy, pięknie opalonych nogach i lśniących blond włosach. Siedziała odwrócona do mnie tyłem.

Już miałam wrócić do Ewy myśląc, że ewidentnie się pomyliłam, kiedy boginka wstała i odwróciła się w naszą stronę. Rany Boskie Marianna! Musiał przyciągnąć ją mój wytrzeszczony niegrzecznie wzrok, bo już za chwilę tkwiłam w jej serdecznych ramionach. Obok Marianny stało bóstwo płci niewątpliwie męskiej, od którego żeńska połowa lokalu nie odrywała oka. Ja dla odmiany nie mogłam oderwać oczu od tej pięknej kobiety, która zaledwie półtora roku temu wzbudziła moje współczucie.

Umówiłyśmy się na kawę następnego dnia żeby wymienić się wiadomościami. Nie mogłam się wręcz doczekać tego spotkania, bo koniecznie chciałam się dowiedzieć, jakie witaminy sprawiły, że z Marianny zrobiła się Afrodyta.

Umówiłyśmy się w kafejce Chiaroscuro, gdzie kawa to nie kawa, ale dzieło sztuki. Marianna już czekała, nadal lśniąca, promieniejąca i cholera śliczna.

- Wiem, o czym myślicie – powiedziała, kiedy już dostałyśmy naszą kawę – ja myślę o tym samym codziennie, kiedy patrzę w lustro. – Uśmiechnęła się - Zaczęło się od tego, że mój ukochany mąż codziennie przychodził do domu i marudził, że ja nic nie robię. Że on biedny tyra na naszą rodzinę, a ja tylko siedzę. Dla niego opieka nad dwójką dzieci, domem, zakupy i gotowanie to było nic nie robienie. Jak urodził się Jasiek odeszłam z pracy, potem pojawiła się Malwina, a potem usiłowałam znaleźć pracę żeby się wyrwać do ludzi, ale mi się nie udało. I wszystko kręciło się wokół niego. Kupowałam ciuchy na bazarze, a on i tak jeszcze mi wypominał, że za dużo wydaję. Wyobrażacie to sobie? Jego kuzyn wpadł na pomysł przywożenia ciuchów stąd do Polski. A ponieważ ja znam włoski to miałam mu się przydać jako tłumacz.

I tak znalazłam się we Florencji. Okazało się, że mam tutaj znajomą jeszcze ze studiów, pracowała w firmie prawniczej i akurat potrzebowali kogoś do papierkowej roboty. Wiecie, to chyba był instynkt, bo wyraziłam zgodę od razu bez zastanawiania się.

Tak znalazłam się nagle sama we Florencji, z całym czasem dla siebie. Zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem i nad sobą. Przeczytałam wywiad z Hale Berry. Ona powiedziała, że mamy tyle lat ile tylko sobie wybierzemy. I ja wtedy popatrzyłam do lustra. Wiesz, co zobaczyłam? Kobietę w średnim wieku.

Uświadomiłam sobie, że ja cholera w ogóle nie żyłam do tej pory! Wyszłam za mąż zaraz po studiach po to żeby uciec z domu, a potem tak skupiłam się na nim i na dzieciakach, że w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, czego ja chcę. On się ucieszył, że mam tak świetną prace wiesz?

I dzwonił, a jakże tylko, że ani razu nie zapytał jak się mam, jak się czuję, zawsze dzwonił po coś. Po dvd, po nową komórkę, po kasę. Nie zapytał, kiedy wracam albo o plany, nic kompletnie. Kiedyś zadzwonił i powiedział, że mogłabym kupić nowy samochód skoro tyle zarabiam, bo sąsiedzi się śmieją, że jeździ gratem, kiedy żona we Włoszech. I to chyba przesądziło sprawę, chociaż ja idiotka w pierwszym porywie chciałam wysłać pieniądze na ten samochód. Ale potem?Poszłam na zakupy i wydałam niemal całą pensję. Wiecie, co sobie uzmysłowiłam? Że po raz pierwszy wydałam pieniądze na siebie! Pamiętam jak moja pierwszą pensję oddałam mamie, a ona sobie za to kupiła skórzana kurtkę. Wszystkie moje pensje szły na remonty w domu, ciuchy dla rodzeństwa. A potem Wojtek. Za każdym razem byłam chora jak musiałam go prosić o pieniądze, bo on wtedy zaczynał wygłaszać kazanie, jaka to ja niegospodarna jestem. Tutaj zaczęłam chodzić na fitness, chodzić do kosmetyczki, jeździć po Włoszech. Matka mi wyła w telefon i wyzywała mnie od wyrodnych córek/matek/żon, ale ja musiałam wiesz? Musiałam zrobić coś dla siebie. Nie dla rodziców, nie dla dzieci, nie dla Wojtka.

I wtedy zjawił się Paolo to ten, z którym mnie widziałyście. Jest kierowca wyścigowym i całkiem nieźle sobie radzi w reklamie. Jest dziesięć lat młodszy, ale ja jak widzicie też. – roześmiała się - Wreszcie jestem sobą! Paolo nie ma nic przeciwko dzieciakom i już im nawet znalazł szkołę. Przyjeżdżają za dwa tygodnie. Jego rodzina mnie uwielbia i chyba coś z tego będzie. Dacie wiarę? Ja? Której ciągle ktoś mówił, co ma robić? Kurcze jestem tak szczęśliwa, że aż mi czasami głupio i to takie do mnie nie podobne. W Polsce nie miałam nawet prawa jazdy, bo Wojtek ciągle mówił, że mi nie potrzebne.

A tutaj? próbowałam latać na motolotni!!! Matka powiedziała, że nie chce mnie widzieć, a Wojtek? Wojtek powiedział, że mi wytoczy sprawę o alimenty! Jazda nie? Ciekawe, kto mi zapłaci za 12 lat obsługiwania i skakania wokół niego. Wiecie, że przez te 12 lat nie dostałam kwiatów nawet raz? Strąciłam 12 lat, a jakby dobrze policzyć to 32! Ale już postanowiłam – ani minuty więcej.

Pożegnałyśmy się ciepło i obiecałyśmy sobie utrzymać zerwany kiedyś kontakt. Patrzyłam na Mariannę jak idzie ulica pewnym krokiem i jak mężczyźni oglądają się za nią. Cieszyłam się z tego, że wyrwała się z zakrytego kręgu rodzinnego, który zawsze traktował ją jak człowieka drugiej kategorii. Cieszyłam się, że mądra, fajna dziewczyna w końcu zaczęła żyć po swojemu. Najbardziej może zdumiewać zgorszenie najbliższych, którzy byli szczęśliwi, kiedy Marianna dzień po dniu marnowała swoje życie, a którzy teraz odsunęli się od niej złorzecząc, kiedy w końcu zaczęła być szczęśliwa.

- Morał z tego taki – powiedziała Ewa filozoficznie, kiedy Marianna zniknęła nam z oczu – że trzeba mieć faceta o 10 lat młodszego żeby tak wyglądać.

- Nie, Ewka to jest szczęście - powiedziałam – morał jest taki, że nie wolno ci rezygnować z własnych marzeń i swojego szczęścia żeby zadowolić innych. Dzieci są bardzo ważne, ale czy będą szczęśliwe widząc matkę posługaczkę? matkę poddankę? Morał jest taki, że trzeba mieć odwagę, aby się wyrwać od toksycznych rodzin i takich „Wojtków”, mieć odwagę zmierzyć się z życiem samemu, a wtedy ono może nas zaskoczyć, bo życie lubi odważnych.
Truskawka

 »

Studia językowe