Obraz, czyli historia pewnej miłości

Temat przeniesiony do archwium.
Nigdy nie myślałam o mojej Babci Agnieszce inaczej niż po prostu Babcia. Ciepła, wesoła i opowiadająca bajki na dobranoc.

Pamiętam do dziś jak w dużej, jasnej kuchni wcinałam kajzerki ze smalcem huśtając się na krześle, a babcia krzątała się wokół podśpiewując. Rozumiałyśmy się dobrze może, dlatego, że byłyśmy do siebie bardzo podobne; ten sam niespokojny charakter, to samo poczucie humoru, umiłowanie dla sztuki i duże zielone oczy.

Przez długi czas nie mogłam pogodzić się z myślą, że odeszła. Była jak dobry i wesoły duch naszej rodziny. Optymistyczna i zawsze uśmiechnięta. Nie pojechałam na pogrzeb, miałam swoje powody i wiedziałam, że ona by je zrozumiała. Odwiedziłam rodzinę pół roku później. Więczorem, kiedy powitaniom stało się zadość ciocia Ania przyniosła duże tekturowe pudło - „Babcia zostawiła to dla ciebie” – powiedziała kładąc je na stole. - “To i obraz” – dodała. Jadąc do Wassenbergu układałam w głowie przemówienie, które wygłoszę na uzasadnienie tego, że to ja właśnie chcę dostać obraz. Przygotowana byłam na walkę ucieszyłam się więc, że nie będę jednak musiała gryźć i kopać, a obraz dostanę na drodze pokojowej.

Babcia była utalentowaną malarką. Jako młoda dziewczyna malowała sporo, potem wyszła za mąż, pojawiły się dzieci i nie miała już na to czasu. Wybrała rolę żony i matki. Miałam jej to za złe odkąd pamiętam.ak również to, że większość jej prac mogłam podziwiać wyłącznie na zdjęciach, ponieważ rozeszły się po znajomych w charakterze prezentów, a część została sprzedana w okolicach lat sześćdziesiątych, kiedy rodzinie nie wiodło się najlepiej. W domu zostało tylko kilka w tym jeden mój ukochany. Zawsze wisiał w babcinej pracowni nad wielkim biurkiem. Był to portret pięknej dziewczyny z głową odwróconą w prawo zapatrzonej gdzieś w dal, trzymającej w ramionach wielki bukiet bzów, który przysłaniał jej nagość. Uwielbiałam ten obraz od zawsze. Miał w sobie coś magicznego, coś niedokończonego. Czasami zapominałam, że dziewczyna na obrazie była moją babcią. Namalowała ten autoportret, kiedy miała osiemnaście lat.

Po powrocie do domu powiesiłam obraz na honorowym miejscu nad kominkiem. Przyniosłam sobie butlę wina, usiadłam na dywanie i zaczęłam dokładne przeglądanie skarbów ukrytych w pudle. Poczułam ekscytację jakbym otwierała wrota sezamu. W pudle znajdowała się babci ulubiona biżuteria, którą od razu na siebie założyłam; cztery pierścionki, dwa naszyjniki i kilka bransoletek. Pobrzękując srebrem i złotem wyciągałam jeden po drugim zeszyty oprawione w skórę; notatki z podróży, stare zdjęcia i pocztówki. Na jednym ze zdjęć znalazłam mojego pradziadka; przystojnego, postawnego mężczyznę ze śmiesznym wąsem i panamą na głowie. Był podróżnikiem. Często zabierał ze sobą ukochaną córkę Agnieszkę na dalsze i bliższe wyprawy, zostawiając w domu nieszczęśliwą żonę i czwórkę pozostałych dzieci. To było jeszcze przed wojną. W pudle znajdowały się wszystkie pamiątki z tego okresu.

Wenecja, Florencja, Brazylia, Afryka. Już wiem, po kim mam tą ciekawość świata – pomyślałam.Znalazłam również sporą paczuszkę listów w języku włoskim. Odłożyłam ją na potem, mój włoski nie był jeszcze na tyle mocny żeby pokusić się o tłumaczenie. Po pewnym czasie przeglądania starych, przykurzonych pamiątek w mojej głowie pojawił się zupełnie inny obraz babci – babci, o jakiej nigdy nie myślałam. Młodej, inteligentnej, nietuzinkowej dziewczyny. Notatki były dowcipne i żywe. Spotkanie z ambasadorową w Neapolu, wypadek na łodzi w Egipcie, herbata u nudnej cioci w Londynie. Poczułam się jakbym nagle weszła w zupełnie inny świat. Świat szeleszczących sukien, pereł i panów w smokingach. To było niesamowite widzieć ten świat oczami mojej 18 letniej babci. Poszłam spać mając pod powiekami obrazy z przeszłości.

Następnego dnia nie mogłam doczekać się chwili, kiedy wrócę do domu i znów zanurzę się w babcine wspomnienia.

W któryś momencie, zza pocztówek wyłoniło się zdjęcie protoplastki w pozie podobnej do tej z obrazu. Na odwrocie był tekst:

“Dziewczyna zapatrzona
Na rząd drzew oliwnych
Na winnice pnące się zboczem
Dziewczyna zapatrzona
W niego… na kogo patrzy dziewczyna?”

Uśmiechnęłam się do siebie na myślą o babci piszącej romantyczne wiersze. Nie było wątpliwości, że zdjęcie, które trzymałam w ręce posłużyło za kanwę portretu. Popatrzyłam na obraz raz jeszcze i obudził się we mnie rasowy aczkolwiek jeszcze nie w pełni wykształcony historyk sztuki.oś było w tym obrazie, co nie dawało mi spokoju. Obraz i zdjęcie zaczęły do mnie przemawiać… zrozumiałam nagle, że to jest to, nad czym się zawsze zastanawiałam; na kogo patrzy dziewczyna? Jej wyraz twarzy jej spojrzenie, tam w oddali, która akurat w tym przypadku wypadała na mojej kanapie, coś było…

Zaczęłam niemal nosem jeździć po płótnie przyglądając się teraz każdemu szczegółowi. Nie odkryłam nic poza tym, że w prawym górnym rogu farby było nieco więcej niż na pozostałej części obrazu. Pomyślałam chwile, po czym złapałam za telefon. Szczęśliwie pani Jadzia była jeszcze w laboratorium. Chaotycznie tłumacząc wymogłam na niej zgodę na prześwietlenie mojego obrazu. Pani Jadzia pracowała w laboratorium współpracującym z muzeami i jako jedna z niewielu miała dostęp do aparatu, który prześwietlał obrazy promieniami rentgena ukazując to, co znajdowało się pod warstwami farby. Normalnie tego typu przysługi nie były na porządku dziennym, ale pani Jadzia miała slaby charakter, a ja byłam uparta.

Takie nałożenie farby oznaczało, że pierwotnie znajdowało się tam coś innego. Niewykluczone, że Babcia zamalowała coś, co jej się po prostu nie podobało, nie oznaczało to jednak, że ja nie mogę się dowiedzieć, co to było.

Drążącymi rękami odpinałam obraz od ramy. Po usunięciu drewna przez kilka chwil patrzyłam na płótno nie bardzo rozumiejąc, co widzę. Każde płótno, ma specyficzne niedomalowane brzegi, które pierwotnie tkwiły przypięte do drewnianego obramowania. Płótno, które rozłożyłam teraz na stole z prawej strony nie miało takiego brzegu. Przyjrzałam się temu dokładniej by po chwili stwierdzić, że ktoś niewątpliwe odciął część obrazu.A więc to, na co patrzyłam nie było całością. W moim pokoju nagle powiało tajemnica. Co się wobec tego stało z brakującą częścią? I dlaczego babcia pomimo, że rozmawiałyśmy na temat tego autoportretu milion razy nigdy nie wspomniała o odciętym kawałku?

Biegłam do laboratorium chyżo z rulonem pod pachą i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Niecierpliwie popijałam kawę, podczas kiedy pani Jadzia maltretowała mój obraz.

- No i miałaś rację – powiedziała pojawiając się w drzwiach ze zdjęciem w ręce. Przypięła je do tablicy świetlnej i popukała palcem w prawy górny róg. Pod warstwa farby był napis, ten sam, który znalazłam na zdjęciu… „na kogo patrzy dziewczyna? Toskania 1936”.

Zaraz po powrocie do domu rzuciłam się do pudła szukając wszystkiego, co związane z Toskanią i rokiem 1936. Znalazłam notatnik, gdzie był opis podróży po Włoszech, ale kończył się słowami „Jutro jedziemy do przyjaciela Papy....” Wobec tego złapałam za telefon i zadzwoniłam do cioci Trudzi, jako najstarszej córki mojej babci. Niestety nie wiedziała nic o Toskanii, o brakującej części obrazu czy o tajemniczym napisie. Zadzwoniłam do Taty. Też nie miał pojęcia, o czym mowie. Reszta rodzeństwa mojego rodziciela oderwana od codziennych obowiązków moim tajemniczym telefonem reagowała tak samo. Wszyscy byli informacyjnie bezużyteczni.

Zapadłam na nieodwracalną manię poszukiwania zaginionej części. Mój rodziciel pukał się palcem w czoło mówiąc mi, że babcia mogła mieć tysiąc powodów na umieszczenie tego tekstu, była młoda, romantyczna i niewątpliwie stuknięta jak ja teraz.Przeglądnęłam tysiące stron internetowych w poszukiwaniu czegoś nieznanego, co przypominałoby rękę babci. Zwiedziłam milion galerii i kolekcji prywatnych. Równie dobrze mogłam szukać igły już nie w jednym, ale kilku stogach siana. Od cioci Ani wymusiłam znalezione ludzi, którzy posiadali babcine obrazy i odwiedziłam wszystkich z tej listy narażając na szwank imię właśnie i mojej rodziny. Nie znalazłam kompletnie nic, co mogłoby być częścią mojego obrazu. Zapisałam się na setki forum w Toskanii badając czy ktokolwiek wie, słyszał coś, wiedział… bez rezultatu. Zapisałam się na setki forum wielbicieli sztuki, czego efektem było kilka nowo nawiązanych, miłych znajomości i nic poza tym.

Po dwóch latach poddałam się ku uldze najbliższych, którzy zaczęli poważnie zastanawiać się nad odizolowaniem mnie od otoczenia.

Obraz wisiał więc na ścianie ze swoją zagadką, którą najwyraźniej moja babcia zabrała do grobu. Zaczynałam się przychylać do zdania rodziny, że babcia po prostu zażartowała z potomnych.

Wiosna zeszłego roku Saud i ja oraz nasza zaprzyjaźniona para Maciek i Aga wyruszyliśmy do Włoch. Miałyśmy z Aga swój sposób na urozmaicanie podróży; mianowicie wybierałyśmy sobie postać historyczną i potem podążałyśmy jej tropem szukając jej śladów w zwiedzanych miejscach. Tym razem wybór padł na pewnego niepopularnego hrabiego o imieniu Adalbert. Po tygodniu ślad Adalberta zaprowadził nas do przepięknego toskańskiego miasta - Lucca. Tego dnia było upalnie, a my mieliśmy za sobą długie kilometry kościelnych i innych zabytkowych korytarzy.

- Słuchajcie tu niedaleko jest pałac, ma świetną historię - powiedziała Aga wysiadając z samochodu pod hotelem Palazzo Busdraghi nie wypuszczając przewodnika z dłoni. Maciek z Saudem wydali jęk, mnie pomysł się spodobał.Nie możemy tego zostawić na jutro? – sapnął Maciek – I jak ten pałac ma się do tego bandyty drętwego, za którym jeździmy… jak mu było?!

- Pałac się nie ma do bandyty, ale ma ciekawą historię, więc jak tu jesteśmy to możemy sobie go obejrzeć. Adalbert mu było temu bandycie drętwemu – powiedziała Aga wystawiając swoją piegowatą twarz do słońca.

- Słuchaj Aga ja uwielbiam historię, przyzwyczaiłem się już do błądzenie po kościołach i w ogóle jest super, ale nie mam siły na jeszcze jeden zabytkowy obiekt i powoli dochodzę do wniosku, że gdyby moi przodkowie byli mądrzy to splądrowaliby to wszystko w cholerę już dawno i ja nie padałbym teraz ciepłym trupem z wyczerpania. Jest upał, jestem głodny i jedyne, o czym marze to prysznic i chłodna pościel – powiedział Saud i jestem pewna, że na koniec usłyszałam zgrzyt zębów.

- Taaak Arabia jest ogólnie krajem znanym z umiarkowanej temperatury – zauważyła Agnieszka odkładając na chwile przewodnik. – rozumiem gdyby było zimno, poza tym przynajmniej nie jesteś narażony na poparzenie słoneczne.

- A podczas Ramadanu jesteście głodni powinieneś, więc już przywyknąć. - dodałam.

Saud popatrzył na nas z mordem w oczach – nie wolno uderzyć kobiety, nie wolno uderzyć kobiety, nie wolno uderzyć kobiety – powtarzał cicho wyjmując torby podróżne z bagażnika. Maciek klepnął go w ramie – z nimi nie wygrasz – powiedział zniechęcony wyciągając swoją część bagaży.Dobra chłopaki niech będzie po środku – powiedziałam pojednawczo – weźmiemy prysznic, zjemy coś i pojedziemy do pałacu. Pomyśl jak ci się będzie fajnie spało w chłodnej pościeli jak się jeszcze trochę zmęczysz. – szturchnęłam brązowego.

Poddali się, a po posiłku humory ich uległy poprawie. Do pałacu dojechaliśmy wczesnym wieczorem po uprzednim upewnieniu się, że można. Pałacyk położony był na wzgórzu, którego zbocza porośnięte były drzewkami oliwnymi. Widok był przepiękny, a w powietrzu, przysięgam, unosił się aromat bazylii. Na dziedzińcu czekał na nas Carlo – dwudziestopięcio letni dumny potomek rodu Maionchi, zamieszkującego ten Pałacyk od wieków, a którego to krew w mniej lub bardziej oficjalny sposób krzyżowała się przez wieki z wielkimi rodzinami włoskimi. Jeden z jego protoplastów, jak głosiła legenda był nieślubnym dzieckiem samego Cezara Borgii, a zarazem wnukiem papieża Alexandra VI. Przywitał nas z typowo toskańską wylewnością i obiecał szklankę domowego wina po obejrzeniu zabytku.

Oprowadzał nas opowiadając barwne historie. Pod koniec znaleźliśmy się w olbrzymim salonie, który stanowił galerię, gdzie zgromadzone zostały mniejsze i większe dzieła sztuki. Kiedy staliśmy przy zbroi jednego z protoplastów, który podobno lunął w ucho samego króla Francji Franciszka I podczas wojen włoskich, oko moje padło na przeciwną ścianę, gdzie niedaleko okna wisiał obraz w ozdobnej ramie. Był to portret młodego mężczyzny z głową odwróconą w lewą stronę i patrzącego na coś, co ginęło pod ramą. Przez chwilę nie wiedziałam, na co właściwie patrzę. Kiedy w końcu dotarły do mnie szczegóły byłam tak zaskoczona, że niemal wróciłam do podziwiania zbroi. Jezusie kochany! Obraz mojej babci!! Rzuciłam się na płótno niewykluczone, że z krzykiem. Nie miałam żadnych wątpliwości.Rękę przodkini poznałam od razu. Bez wątpienia portret był brakującą częścią mojego obrazu. Jakim cudem znalazł się na ścianie tego zabytkowego pałacyku? I kto to jest ten ktoś, na kogo bez wątpienia w oryginale patrzyła dziewczyna?

Młody arystokrata podszedł uśmiechając się – ten obraz ma fantastyczną historię. – powiedział. Przed wojną zatrzymał się tutaj przyjaciel mojego pradziadka ze swoją córką. To ona namalowała ten portret. Moj dziadek zakochał się w niej bez opamiętania. Była podobno bardzo piękna. Ale niestety był już zaręczony, a i ona była już komuś przypisana. Mimo to jak głosi historia pewnej nocy młoda para uciekła razem i mój pradziad wraz z przyjacielem szukali ich po całej Toskanii. Po tygodniu para jednak wróciła, nie wiem na ile skruszona jednak pogodzona ze swoim losem. Była wielką miłością mojego dziadka. A i on chyba zapadł jej w pamięć, bo przez całe życie oboje pisali do siebie listy. Wciąż mamy jej korespondencję. Listy przestały przychodzić po śmierci dziadka 5 lat temu. Mam również parę zdjęć z tych odwiedzin.

Saud patrzył na mnie uważnie – Wszystko w porządku? – zapytał. Czy to jest twoja zaginiona połowa? Zarówno on jak i Maciek z Agą byli świadomi moich poszukiwań jak również widzieli moją część obrazu. Każdy, kto widział ją chodź raz byłby w stanie stwierdzić podobieństwo, babcia miała swoją szczególną manierę malowania.

Carlo patrzył na nas ciekawie nie bardzo rozumiejąc przyczynę zamieszania. Ja miałam w głowie kompletną pustkę, a na pierwszy plan nie wiem, dlaczego wybijała się myśl, że gdyby rodzina Mainochi miała stronę internetową moje poszukiwania już dawno uległy by zakończeniu.Dlaczego, do cholery nie macie strony internetowej!? – wykrzyknęłam nerwowo i zupełnie bez sensu, ale nie mogłam skupić się na żadnej innej myśli. Carlo patrzył na mnie jakbym nagle oszalała, czemu trudno było się dziwić.

- Nie! Nie tak – powiedziałam spokojniej - To była moja babcia!! – wyjaśniłam wciąż nie bardzo w to wierząc. Babcia? I tajemnicza miłość, która przetrwała tyle lat? Moja babcia!? No i co cholera z moim dziadkiem? Znaczy się był niekochany?!

Siedzieliśmy na tarasie pod krzewem bzu, kiedy już wszystkie emocje uległy opanowaniu i mogliśmy się wreszcie porozumieć. Sączyliśmy wino z wypiekami na twarzy dzieląc się historią, którą tak niespodziewanie połączyła nasze rodziny. Nie mogłam uwierzyć, że przez tyle lat moja babcia miała swoją tajemnice. Zwyczajny przypadek i upór Agnieszki sprowadził nas na miejsce gdzie 73 lata temu przeżywała swoją młodzieńczą i prawdopodobnie pierwszą miłość! Miłość na tyle silną, że oboje; Agnieszka i Alberto pisali do siebie listy przez ponad 70 lat!

Carlo w pewnym momencie przyniósł zdjęcia. Pochyliliśmy głowy nad pożółkłymi fotografiami. Moja babcia, dziadek Carla i nasi pradziadkowie siedzieli sącząc wino na tej samej werandzie, na której my znajdowaliśmy się teraz.. Saud objął mnie bez słowa. Aga i Maciek przytulili się do siebie, a Carlo uśmiechał się ciepło. Zrobiło się magicznie.

Do Lucci wracaliśmy o czwartej nad ranem. Carlo obiecał skopiować mi listy, jakie babcia pisała do Alberta, obiecałam, że zrobię to samo z listami jego dziadka. Już nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła je przeczytać.Po tygodniu od powrotu do Anglii przyszła paczka z Włoch. Carlo dotrzymał słowa, a oprócz listów znajdowała się w paczce duża reprodukcja brakującej części mojego obrazu. Powiesiłam ja obok portretu babci. Teraz Agnieszka i Alberto mogą znowu wpatrywać się w siebie jak robili to 70 lat temu.

Kiedy teraz myślę o babci nie widzę już staruszki krzątającej się po domu, ale młodą, piękną, roześmianą dziewczynę z figlarnymi iskierkami w oczach i dobrze tak właśnie chcę ją pamiętać.

Wyjaśnienie:

Żeby nie było, że wyssałam wszystko z palca informuję, że historia jest prawdziwa tyle, że dla potrzeb opowiadania nieco zmodyfikowana. W rzeczywistości nie musiałam się uganiać za obrazem, ponieważ moja ciocia po włosku potrafi jak po polsku i przetłumaczyła listy, z których dowiedzieliśmy się o istnieniu Alberto. Skontaktowaliśmy się z jego rodziną i reszta już poszła łatwo. Spotkaliśmy ich tyle, że nie kolo Lucci, ale w Neapolu gdzie teraz mieszka rodzina, do której należy Pałacyk, ale inny.

Historia babcinej miłości autentyczna, a same listy i notatki nadają się na powieść. Aga i ja rzeczywiście podążamy zwiedzając śladami różnych dziwnych ludzi i to też się nadaje na historię, bo wychodzą czasami śmieszne rzeczy. W Lucce rzeczywiście byliśmy jak to opisałam i zwiedzaliśmy Pałacyk Maionchi z pełnymi niesmaku chłopakami. Rodzina Alberta nie nazywa się Maionchi, ale Sinni.To chyba mniej więcej tyle.
Truskawka
milutko..