Na początku tego tygodnia usłyszałem pewnego włoskiego senatora, mówiącego o swoich oczekiwaniach wobec nowo wybranego włoskiego rządu.
Zadanie nadchodzącej administracji, spekulował on w programie radiowym BBC, jest jasne: zmodernizować Włochy i zrównać ich ekonomiczny dobrobyt oraz status polityczny z wiodącymi europejskimi potęgami.
Przez moment te dwie tezy wydawały się całkowicie prawdopodobne i rzeczywiście podbudowujące. Włochy już zbyt długo tkwią w tendencji schyłkowej, będąc nie tyle chorym, co rozkładającym się organizmem Europy. Ryzykują one, że będą postrzegane nie przez pryzmat swojego bogatego dziedzictwa kulturalnego, wspaniałej kuchni i wielkich kreatorów mody, ale przez śmieci gnijące w stertach na ulicach Neapolu i upadek narodowego przewoźnika lotniczego – Alitalii.
Wybory, jak powiedział senator, usunęły wielką strukturalną przeszkodę stojącą na drodze zmian: gąszcz ekstremalnych ugrupowań z lewa i z prawa, które uczyniły piekło z włoskiej polityki. Przed wyborami w parlamencie reprezentowanych było około 39 partii. Teraz będzie ich tylko sześć.
Nowy rząd będzie posiadał w Izbie Deputowanych i w Senacie większość, wystarczającą by utrzymać się przez całą kadencję. Włosi, zniechęceni centro-lewicową koalicją Romano Prodiego, dokonali w końcu jasnego wyboru. Demokratyczna praktyka w Rzymie będzie wkrótce przypominała tą w Paryżu, Berlinie i Londynie.
Brzmi przekonywująco. Polityczna stabilizacja nie może być odsunięta lekką ręką w kraju, który od roku 1945 znieść musiał 61 rządów. Jednak decyzja wyborców podjęta w tym tygodniu wróży raczej miałkość niż renesans. Senator ów bowiem wypowiadał się przecież jako zwolennik centroprawicowej koalicji kierowanej przez Silvio Berlusconiego. Ceną przywrócenia klarowności we włoskiej polityce jest powrót Berlusconiego do władzy na stanowisku premiera. Magnat medialny i miliarder, polityczny błazen z własnego nadania, często występujący w roli oskarżonego we włoskich sądach, może pozostać przy władzy aż do 2013 roku. Kto wie, może potem skieruje swe ambicje w stronę stanowiska prezydenta.
Cena jest zbyt wysoka. Silvio Berlusconi niewątpliwie podziela ambicje odbudowania prestiżu Włoch. Jednak argument, że może on poprowadzić Włochy z powrotem ku nowoczesności, nie wytrzymuje krytyki. W jaki sposób Włochy mogą stać się znów kwitnąca europejską demokracją, skoro ich premier byłby zdyskwalifikowany z tej funkcji w każdym z krajów z którymi chce się on równać?
Odłóżcie na chwilę jego pojedynki z wymiarem sprawiedliwości – mówi on, że są motywowane politycznie. Zapomnijcie o tych wszystkich operacjach plastycznych twarzy i transplantacjach włosów. Zatkajcie uszy na jego uwagę, że włoscy prokuratorzy publiczni powinni poddać się obowiązkowym badaniom psychiatrycznym. Zapomnijcie nawet smętny rejestr ostatniego okresu urzędowania Berlusconiego, w którym zajmował się głównie uciekaniem od swoich własnych problemów z prawem.
Niektórzy powiedzieliby, że są to wystarczające przeszkody. Inni dodaliby do tej listy jego partnerstwo z Ligą Północną, nieprzyjemną partią, która buduje swoją pozycję przez bycie anty-emigrancką, anty-globalizacyjną i anty-południowo-włoską.
Jednak sprawą, która powinna zdyskwalifikować Berlusconiego bez najmniejszego cienia wątpliwości, jest uporczywe utrzymywanie przez niego ogromnego imperium medialnego. Premier elekt posiada trzy największe włoskie prywatne stacje telewizyjne, dwie gazety i rozległe imperium wydawnicze. Spróbujcie sobie wyobrazić Angelę Merkel, Gordona Browna czy nawet ekstrawertycznego Nicolasa Sarkozy’ego, występujących w podwójnej roli rekinów medialnego biznesu. Niemożliwe. Powinno to być również niemożliwe we Włoszech.
Moi włoscy przyjaciele mówią mi, że istnieją powody, dla których wyborcy zdecydowali inaczej: skumulowany gniew na rozbity system polityczny, obniżenie się standardów życiowych, wszechogarniająca korupcja, głębokie rozczarowanie centrolewicowym rządem Prodiego. Według tej analizy Berlusconi był najlepszą z możliwych opcji. Miarą desperacji wyborców był również silny wzrost notowań Ligi Północnej. Wszystko to może być prawdą, lecz rezultat jest także deprymującym świadectwem, jak daleko Włochy wykroczyły poza główny nurt europejski.
Powody są powszechnie znane. Gospodarka jest w zastoju od mniej więcej dekady. Dług publiczny kraju przekracza dochód narodowy. Poszerza się podział pomiędzy prosperującą północą a zacofanym południem. Komentarze Berlusconiego na temat prokuratorów są odzwierciedleniem korozji zaufania do wymiaru sprawiedliwości.
Ostatnie sprawozdanie parlamentu odnotowuje, że największym przedsięwzięciem ekonomicznym nie była odmłodzona firma samochodowa FIAT, ale kryminalna organizacja ‘Ndrangheta. Ze swojej bazy w Kalabrii ta zbrodnicza sieć kontroluje imperium o rocznym dochodzie szacowanym na 40 miliardów euro (64 miliardy dolarów, 32 miliardy funtów). Dołóżcie do tej mieszanki bardziej znaną Mafię i jej neapolitańską kuzynkę Camorrę, a zobaczycie skalę wyzwań stojącą przed rządami prawa.
Gospodarcze bolączki na forum wewnętrznym znajdują odbicie w obniżającym się prestiżu zagranicą. Nie tak dawno temu Włochy były znaczącym graczem w sprawach europejskich. W latach 80. odgrywały decydującą rolę w tworzeniu najpierw wspólnego europejskiego rynku a potem wspólnej waluty. Włochy były niestrudzonym chorążym integracji. Teraz są niezauważalne.
Nie ma wątpliwości, że Sylvio Berlusconi chce grać na światowej scenie. W tym tygodniu gości prezydenta Rosji Władimira Putina. Absurdalnie, George W. Bush jest jego kolejnym najlepszym przyjacielem. Włoscy dyplomaci mówią, że chce on współpracować z premierem brytyjskim Gordonem Brownem i z Nicolasem Sarkozy’m. Jednak co do Unii Europejskiej, premier Berlusconi zadowala się rzucaniem kamieni w Komisję Europejską i Europejski Bank Centralny.
Pewnego dnia zaprosił on nas nieroztropnie aby porównać Włochy i Hiszpanię. - José Luis Rodríguez Zapatero - zauważył Berlusconi - był głupi, gdy zaprosił tak wiele kobiet do swojego gabinetu. Nowy rząd hiszpańskiego premiera jest ”zbyt różowy”. Będzie miał problemy z kierowaniem nimi [kobietami]. W każdym razie we Włoszech jest o wiele trudniej znaleźć kobiety kwalifikujące się do rządu.
Odkładając na bok szowinizm, porównanie to było szaleńczo nietrafione. Hiszpania bowiem stała się tym, czym Włochy się nie stały. Niewiele więcej niż trzy dekady wolne od dyktatury, a ten niegdyś chronicznie zacofany kraj stał się nowoczesnym europejskim społeczeństwem. Hiszpania ma swoje problemy, ale jej obywatele są obecnie zamożniejsi niż Włosi i – co ważniejsze – nie mają problemów z globalizacją i z nowoczesnością.
To jest to, czego – jak sądzę – senator pragnie dla Włoch. Moi włoscy przyjaciele widzą promyki światła. Jeśli nowy rząd rozczaruje nas – mówią – nie będzie się miał gdzie ukryć. Pokonany Walter Veltroni może jeszcze przekształcić Partię Demokratyczną w spójną siłę centrolewicową. Mam nadzieję, że okaże się iż mają oni rację. Sylvio Berlusconi jest symptomem raczej aniżeli rozwiązaniem włoskich bolączek. Kraj ten zasługuje na coś więcej, niż odejście w napuszony niebyt.
Autor: Philip Stephens
© The Financial Times Limited 2008