Inf, może odniesiesz się do tego? To moje "pisarstwo", ciasne może, ale własne. Nie powinno ci to sprawiać kłopotu, w końcu ja, będąc cienkim bolkiem, powinienem ubogie w treść myśli, przelewać na papier w prosty i nieskomplikowany sposób.
MĄDROŚĆ I INTELIGENCJA
W potocznym rozumieniu te słowa maja równorzędne znaczenie, jednak większość z nas zdaje sobie sprawę, że zarówno inteligencja, jak i mądrość oznaczają różne przymioty ludzkiego umysłu.
Ileż to razy spotykaliśmy się z ludźmi, którzy byli obdarzeni tylko jednym z nich: prosty człowiek bez wykształcenia zaskakiwał nie raz trafnością i dogłębnością swoich analiz oraz umiejętnością odróżniania dobra od zła. Z drugiej strony osoba wybitnie inteligentna, o bogatym słowniku i wybitnych zdolnościach żonglowania wymyślanymi na podorędziu tezami i argumentami, dochodziła w swoich analizach, czy działaniach do efektów niepożądanych, niepotrzebnych, złych.
Czy mądrość może prowadzić do zła? Czy nie jest ona już ze swojego założenia swoistym filtrem, barierą, która nie pozwala, nieogarnionym nie raz zasobom ludzkiego intelektu, niszczyć i czynić zło, tym większe, im bardziej ten intelekt jest wybitny?
Jest coś w samej mądrości, co pozwala widzieć, dostrzec nie tylko sam przebieg działania człowieka, czy same tego działania efekty, ale również całą „prawdę” o nim, czyli ładunek dobra lub zła, który to działanie niesie.
Wydaje się, że istota wybitnie inteligentna w swoich przemyśleniach dotyczących tej części rzeczywistości, na który ma wpływ i który może zmieniać, jest jak ktoś posiadający ogromną władzę. Może użyć jej zarówno do tworzenia, jak i destrukcji? Co jest tym faktorem, który sprawia, że potencjał intelektualny niektórych błogosławią cale pokolenia a innych przeklinają?
To właśnie mądrość moim zdaniem. Cecha, która nie może doczekać się zdefiniowania, w odróżnieniu do dziesiątek definicji inteligencji, cecha, która, jak mi się wydaje, kształtowana jest poprzez codzienne dotykanie dobra i zła, poprzez odczuwanie skutków jednego i drugiego.
Dla katolika wszystko, co pochodzi od Boga, jest dobre i nic, co od Niego nie pochodzi, dobrym nie jest, jak więc można uważać, że najbardziej nawet wysublimowane owoce ludzkiej myśli, ludzkiego intelektu mogą świadczyć o mądrości ich twórców, jeżeli nie brały pod uwagę Boga?
Myślę, że jedynie iskra mądrości może uzmysłowić inteligentnemu agnostykowi, że wszystko, dosłownie wszystko, co uważał dotąd za genialne, nie ociera się nawet o prawdziwą mądrość, gdyż tworzone jest przez ograniczony umysł człowieka.
Jakie kryteria oceny, jeśli nie te upośledzone przez ludzką ograniczoną umysłowość, potrafimy sami stworzyć?
Wszelkie kanony piękna, czy perfekcji dotyczą jedynie tego wąskiego zakresu, który jesteśmy objąć naszym umysłem, nigdy nie wychodzą ponad to.
Fragment opowiadania Stanisława Lema „Przyjaciel”:
Mowie ludzkiej nie jest dane przekazywanie mnogich treści naraz, nie potrafi więc oddać świata zjawisk, którym jednocześnie byłem, odcieleśniony, nieważki, jakbym nieustannie rozpościerał się w bezpostaciowej przestrzeni — nie, to ja sam nią byłem, niczym nie ograniczony, pozbawiony powłoki, kresu, skóry, ścian, spokojny i niewypowiedzianie potężny; czułem, jak eksplodująca chmura ludzkich molekuł, skupiona w ognisku mojej koncentracji, zamiera pod rosnącym ciążeniem mego kolejnego ruchu, jak na obrzeżach mojej uwagi czekają miliardowe człony strategicznych alternatyw, gotowe do rozwinięcia się w wieloletnią przyszłość — zarazem na setkach bliższych i dalszych planów kształtowałem projekty niezbędnych agregatów, pamiętałem o wszystkich projektach już gotowych, o hierarchii ich ważności, i z oschłym rozbawieniem, jakbym był olbrzymem, który porusza ścierpłymi cokolwiek palcami nogi — tak poprzez głębię, pełną wartkich, zbornie płynących, przejrzystych myśli, poruszałem drobnymi ciałami, które znajdowały się, nie — którymi, jak właśnie wetkniętymi w jakąś szparkę palcami, znajdowałem się, przebywałem w podziemiu, na jego dnie.
Wiedziałem, że trwam jak myśląca góra na powierzchni planety, nad miriadami takich drobnych, lepkich ciał, od których roi się w kamiennych plastrach.
Niewątpliwie literacki geniusz, potrafiący słowami wyrazić wiele, bardzo wiele. Wydawać by się mogło, że chcący nimi wyrazić wszystko. W twórczości Lema często można znaleźć przykłady prób opisania Absolutu. Czyta się go wspaniale; wielokrotnie złożone zdania uderzają pięknem i logiką.
Pisarz jednak był ateistą, jego wybitny intelekt, nie wystarczył mu do uznania nieopisywalności i realnego istnienia Boga, umysłowy geniusz stał się przeszkodą dla iskry mądrości, zamknął się on na tę prawdę, której nie mógł opisać, której nie potrafił ocenić, sklasyfikować.
Dochodzę więc do wniosku, że bez ufności w słowo Boga, bez wiary w to, co niepojęte, nikt, żaden tytan intelektu nie posiądzie mądrości, będzie oddzielony od niej hermetycznym, kryształowym kloszem własnego umysłu.