Witam
Mój mąż Włoch mnie zdradził. Nie fizycznie – zakochał się w innej kobiecie. W naszym związku psuło się powoli, ale skutecznie. Przestaliśmy się rozumieć, rozmawiać, żyliśmy tak bardziej obok siebie. Ja byłam tą ustępującą, wybaczającą, wzorową żoną z dwudaniowym obiadkiem i kanapkami do pracy dla niego. Równocześnie czułam się wykorzystywana i niedoceniana. A on czuł, że go nie rozumiem. No i chciał się z kimś zaprzyjaźnić, rozmawiać. I z tej przyjaźni wyszła miłość. Dowiedziałam się miesiąc temu, że „mnie też kocha”. Zakończył tamtą znajomość (tak twierdzi), ale czasem kontaktuje się z nią. Mieszka ze mną i nie wie, co będzie dalej. Niczego mi nie obiecuje, bo nie jest niczego pewien. Zamyka się w sobie (zawsze tak robił), większość dnia przesypia. Wiele naszych rozmów (czy raczej moich monologów) kończy się moim płaczem. Mamy za sobą 18 lat małżeństwa. Mamy 17-letnią córkę, która wie tylko tyle, że przechodzimy kryzys małżeński. Reszty może się co najwyżej domyślać.
Mamy też za sobą moją ciężką chorobę, śmierć bliskich nam osób i budowę domu. On nie ma żadnej rodziny poza mną i naszą córką. To on zarabia na utrzymanie – moje dochody są niewielkie. Obecnie moja sytuacja zmieniła się o tyle, że nasze oszczędności zostały podzielone na pół (z jego inicjatywy) i przelane na moje konto. Przedtem nie miałam dostępu do „jego” pieniędzy, chociaż zawsze dostawałam, jeśli potrzebowałam. Zaczęłam też wreszcie uczyć się jeździć samochodem, bo na razie jestem wożona.
Z zawodu jestem psychologiem. Robię wiele różnych rzeczy, żeby sobie pomóc, ale chcę też pomóc nam obojgu, tak jak mogę, czyli poprzez własne zachowanie. Wybaczyłam mu, ale... No właśnie, chciałabym mieć odrobinę nadziei, że nam się uda. Kiedy mu o tym, mówię, słyszę: „Ty nie chcesz nadziei – ty chcesz mieć pewność”. I chyba on ma rację. Chodzę do psychologa (sama, bo on „nie jest gotowy”), staram się być silniejsza, uniezależnić się od niego. Ale strasznie go potrzebuję, jego miłości, czułości, obecności. Wiem, że go osaczam. Jak dalej żyć? Jak nie popsuć do reszty tego, co może da się jeszcze uratować? Jak ratować nasz związek? Skąd czerpać siłę? Wiem, że nie powiesz mi tego, ale czasem jakieś dobre słowo albo klika dla otrzeźwienia też pomaga.
Pozdrawiam serdecznie.
A.