Prosze o tlumaczenie...Wiem, że to pewnie kolejny wątek z tego cyklu, pomimo że jestem tu
pierwszy raz. Wczoraj wywaliłam mojego męża z domu... Zostałam sama
z dzieckiem i w ciąży i nie chciało mi się w ogóle nic. Muszę komuś
o tym powiedzieć, a tak napisać jest łatwiej...
Mój mąż od jakiegoś czasu miał romans z byłą żoną swojego brata. Ja
wiem, że historia jak z telenoweli, ale cóż... Początkowo twierdził,
że nocował w biurze (mieszkamy pod miastem i że nie chciał po nocy
się telepać z pracy do domu). Wydało się przypadkiem, kiedy
wieczorem nie mogłam się dodzwonić na komórkę, zadzwoniłam do biura,
a jego wspólnik powiedział, że Tomasza tam nie ma. Wrócił do domu,
zapytałam go wprost, odpowiedział wprost. Od tego czasu mieszkał w
domu, ale nocował albo u niej, albo w drugim pokoju. Ta szopka
trwała prawie pół roku: dla dobra dziecka tego, które już jest i
tego, które się urodzi w maju... Nie wyrobiłam wczoraj, kiedy
rozmawiałam z moją koleżanką przez telefon, a ona, zainspirowana
filmem "Nigdy w życiu" powiedziała: "Ja też, tak jak Judyta na
początku swojego nowego życia, znam jednego porządnego faceta.
Twojego!"...
I coś we mnie trzasnęło. Spakowałam swojego i wystawiłam mu torby na
próg. Nie ma go od dzisiejszej nocy. Nie ma jego płaszcza, jego
kubka na stole, niedopałków w popielniczce na tarasie... Chcę, żeby
wrócił...