Dzięki mojej pracy mam dość intensywny kontakt z polskimi emigrantkami we Włoszech. Długie rozmowy budzą we mnie pewną smutną refleksję. – Któregoś dnia, kiedy powrócimy do Polski będziemy "kobietami z odzysku" – zdają się sądzić moje rozmówczynie.
Alina, jak tysiące innych polskich kobiet, naście lat temu spakowała się i wyjechała do Włoch do pracy w poszukiwaniu "lepszego jutra". Dzisiaj ma piękne mieszkanie w Szczecinie, pracę i niedługo założy rodzinę. Cieszy się tym co ma. Jednak nikt nie wie, że są to radości "okazowe". Nikt nie wie, jaką cenę zapłaciła, by osiągnąć swoje upragnione cele. Prawda jest inna. Oto historia Aliny.
Rok 1994. Alina jest młodą 25-letnią kobietą. Ukończyła studia i szuka pracy. Dorabia sporadycznie pracując w weekendy jako kelnerka w lokalach. Żyje jeszcze z rodzicami, ale marzy o swojej małej, przytulnej kawalerce. Odkłada każdy grosz, by któregoś dnia móc postawić pierwszy mebel w swoich wymarzonych czterech kątach.
Nie żyje w stałym związku, jej historie miłosne są jedynie przelotne. Nie śpieszy się jej do założenia rodziny. Koncentruje się na karierze. Ma szeroki krąg przyjaciół i cieszy się życiem.
Jesteśmy na początku lat dziewięćdziesiątych. Polska od niedawna stała się krajem kapitalistycznym. Panuje ogólne zamieszanie, ale widać, że zachodzą zmiany. Wielu Polaków wyjeżdża za granicę do pracy. Ona również dostaje taką propozycję. Praca we Włoszech jako opiekunka do dzieci jest kusząca. Długo się nie zastanawia. Wszystkie swoje oszczędności wydaje na zakup biletu. Dwa dni przed wyjazdem dostaje ofertę pracy w szkole. Odrzuca ją.
Wyjazd
Pakuje się pełna entuzjazmu. Snuje tysiące planów. Już czuje się inną osobą – z innym, nowym i lepszym życiem. Żegna się z bliskimi będąc myślami już "tam". Nowy świat czeka na nią! Euforia związana z wyjazdem, przyćmiewa nawet wizję czekających poświęceń i wyrzeczeń. Nie przeraża ją też myśl, że będzie traktowana z niewidoczną pogardą, wykorzystywana zawodowo, że minie mnóstwo czasu zanim odnajdzie się w nowej rzeczywistości. Ona ma swój cel...
Nowy świat
Wysiada z autokaru. Oszałamia ją widok palm na ulicach, imponujących jachtów w porcie, tłum ludzi przewijający się pośpiesznie, niekończące się korki i ogłuszający hałas. Tętniące życiem włoskie miasto fascynuje ją. Trafia do czteroosobowej rodziny. Praca opiekunki do dzieci przeradza się w pracę służącej i sprzątaczki. Alina jak tysiące innych Polek, odkłada na bok dumę i ambicje zawodowe. Pracuje nawet po 12 godzin dziennie. Znosi najróżniejsze kaprysy rozpuszczonych dzieci, krzyki rozhisteryzowanych Włoszek i różnego rodzaju upokorzenia. Włoska matrona pokazywała jej nawet jak należy myć podłogę, ścielić łóżko i jak prasować!
"Jak to?" - myślała Alina. - "To polska kobieta znana jest z samodzielności i zaradności, od zawsze zajmowała się prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci sama, a tutaj okazuje się, że musi przejść kurs sprzątania. A przecież to właśnie Polki są wzorowymi paniami domu. W Polsce, mimo że dochody rodziny były zastraszająco niskie, dom lśnił czystością jak hotel pięciogwiazdkowy, a wyczarowane z niczego potrawy nie ustępowały smakiem wykwintnym daniom serwowanym przez wybitnych szefów kuchni. Ale tutaj, w słonecznej Italii nagle nie miało to znaczenia".
Podczas pierwszych tygodni pobytu Alinie towarzyszy ogromna tęsknota, smutek i marzenie o powrocie do kraju. Na szczęście ten pierwszy okres nostalgii nie trwa długo, gdyż spotykając się z innymi rodakami dodaje sobie otuchy, odkrywa, że nie tylko ona znosi codzienne piekło, bo bywa, że inni mają gorzej. I w tym momencie rodzi się w niej instynkt "przetrwania". Powtarza sobie w kółko, dlaczego tu jest, jakie ma cele i jak będzie wyglądało jej "lepsze jutro".
Tak mijają pierwsze lata. Alina stara się uzyskać akceptację, wyrzekając się swojej polskości. Rzadko kiedy przyznaje się, że jest Polką. Pragnie ponad wszystko dorównać włoskiej społeczności. Adoruje włoskie czasopisma, filmy i obyczaje. Zachwyca się, kiedy na wigilijnym stole zobaczy spaghetti z owocami morza, kraby, krewetki i ośmiornice. Po pięciu latach nadchodzą momenty, że czuje się akceptowana. Niestety są to tylko iluzje. Zaślepiona nie zdaje sobie z tego sprawy i żyje dla takich momentów. Nagle zaproszenie na kolację do włoskiej rodziny stało się szczytem osiągnięć. Już czuje, że słoneczna Italia jest dla niej ojczyzną. Znalazła swój dom i miejsce. Ma dobrze płatna pracę.
Tak mijają następne lata. Mimo bajecznego klimatu Alina popada w depresję, zaczyna czuć sie samotna, załamuje się i to co najgorsze, traci poczucie własnej wartości. – Bywały chwile, gdy po 8 latach pobytu, po tych wszystkich upokarzających chwilach zaczynałam naprawdę myśleć, że nadajemy się tylko do czyszczenia ich domów i w dodatku nie zawsze potrafimy zrobić to dobrze – wspomina Alina.
Przełomowym momentem był dla niej wrześniowy poranek, kiedy to stojąc na przystanku autobusowym, zmęczona już po pierwszej nocnej pracy jako sprzątaczka w restauracji, zobaczyła beztrosko spacerujących ludzi. W tym momencie na widok córki z matką, które robią razem zakupy zakręciła się jej łezka w oku. Zaczęła zdawać sobie sprawę, co straciła przyjeżdżając tutaj do pracy. Od tego momentu coraz częściej wspominała swój kraj. Zaczynała go doceniać. Negatywne strony Polski, które nakłoniły ją do wyjazdu teraz stały się banalne, wręcz przeciwnie, zamieniły się w zalety.
Wymarzone lepsze jutro
Postanowiła wracać. Zarobiła wystarczająco i w końcu, po dziesięciu latach, może pozwolić sobie na wymarzoną kawalerkę. Urządzenie mieszkania zajmuje jej parę tygodni, przez następne cieszy się osiągniętym celem. Po miesiącu zaczyna się gubić. Zaczyna dostrzegać różnice w polskiej codzienności, gdzie nie ma czasu na wykwintne przyjęcia i uroczyste obiady. Zaczyna brakować jej tego "innego życia". Tej wolności, gdzie ludzie na ulicy nie są skrępowani, gdzie sąsiedzi są życzliwi. Gdzie zawiść znana jest tylko z filmów. Tęskni za ogłuszającym hałasem. Pakuje się i jedzie do Włoch. Wytrzymuje tylko miesiąc, wraca ponownie do Polski. We Włoszech brakuje jej polskiej konkretności, spotkań z przyjaciółkami przy kawie, spacerów po lesie, a przede wszystkim brakuje jej rodzinnego wsparcia i rodzinnej miłości.
I tak przemieszcza się między jednym światem a drugim w poszukiwaniu swojego miejsca. Będąc w Polsce żyje wspomnieniami z romantycznej Italii i odwrotnie.
W Polsce żyje godnie i jest szanowana, ale ma to swoją cenę – brak pieniędzy, inny styl życia, codzienna szarość. We Włoszech ma pieniądze i luźny styl życia, ale nie jest traktowana z należytą godnością i szacunkiem.
Dzisiaj leży na kozetce u psychoanalityka i na pytanie "kim pani jest?", odpowiada :
- Nie wiem, nie mam swojego miejsca...
- Dlaczego pani tu dzisiaj u mnie jest?”
- Bo staram się zrozumieć dlaczego tak się stało, szukam odpowiedzi, ale jedno wiem - gdybym nie próbowała zapomnieć, że na święta podaje się barszczyk z uszkami a nie owoce morza, że w sobotni poranek przed Wielkanocą chodzi się do kościoła z koszyczkiem, by poświęcić pokarmy, że w Andrzejki leje się wosk i, że 6 grudnia przychodzi Mikołaj, a nie 6 stycznia Befana, może by mnie tutaj nie było...
Kobieta z odzysku
Historia Aliny dała mi do zrozumienia, że polska współczesna kobieta, to moja 70-letnia nauczycielka, która tak jak tysiące innych matek młodych emigrujących Polek, nigdy nie opuściła Polski. Jest jedną z niewielu "polskich Polek", które nie uległy pokusie tak zwanego lepszego jutra.
Ale najgorsze z czego zdałam sobie sprawę, że Alina wraz z milionem polskich emigrantek, jest polską kobietą, ale jest kobietą z włoskiego odzysku. Ciekawa jestem, jaka będzie za dziesięć lat Polka z angielskiego, czy irlandzkiego odzysku. Ponoć historia lubi się powtarzać...
Z pewnością jest to kobieta z większym doświadczeniem, z rozszerzonym horyzontem, ale również doświadczona w bólu, depresji, załamaniach i rozterkach. Kobieta, która ukształtowała się dzięki "słodkiej goryczy i która nie umiała odróżnić miejsca pracy od tego rodzinnego.
Jest takie włoskie przysłowie, które mówi „chi nasce tondo non muore quadro” – kto urodził się okrągły nie umrze kwadratowy. Dzisiaj, Alina - współczesna polska kobieta mówi: - "Skutki słodkiej goryczy są nieodwracalne i zastanawiam się... czy było warto... ?"