a co powiecie o gościnności Włochów? Z moich kilku doświadczeń póki co wypadają blado na tle naszych rodaków. Wyjątek stanowią narazie tylko rodzice mojego narzeczonego. Gdy wpadamy w odwiedziny do moich przyszłych teściów zawsze podejmują mnie "czym chata bogata" a suocera pichci potrawy które ja lubię, nawet zupy specjalnie dla mnie gotuje, choć poza mną nikt ich nie lubi, więc się poświęca i zjada je ze mną dla towarzystwa. Ale u znajomych czy reszty familii nie zaobserwowałam podobnych zachowań. Oczywiście nie chodzi mi o to, by na nasz widok ktoś biegł do kuchni i przyrządzał pięć dań oraz tiramisu, ale zaproponowanie kawy, herbaty czy kawałka ciasta chyba leży w dobrym tonie? Konsternacja dopadła mnie podczas świąt, gdy podczas wizyty u wujka mojego Alojza przy stole siedziało i ciupało w karciochy 13 osób, i na tymże stole pojawiła się jedynie...butelka wody mineralnej a później jeden panetton, a to i tak na wyraźną prośbę dzieci. Przyszło mi do głowy, że gdyby tak do mojego domu wpadli w święta parenti to mama podjęłaby ich zgoła inaczej. Jak to wygląda żeby goście (zapowiedziani!w tym ich własne dzieci z rodzinami) siedzieli, za przeproszeniem o suchym pysku? Ja rozumiem, że tutaj przestrzeganie pór jedzenia to niemalże sacrum (ja czynię afronty jeden po drugim odmawiając codziennego wciągania makaronu o godzinie trzynastej, czy nie nażerając się na noc, tak jak to tutaj jest w zwyczaju) ale czy to znaczy, że można sobie darować tzw. gościnność? A może to ja jestem przyzagrodowa baba z prowincji i wydaje mi się, że mimo wszystko ładnie jest zaproponować odwiedzającym mnie gościom coś więcej niż wodę mineralną? (podaną, o zgrozo, w plastikowym kubku...)Macie podobne doświadczenia?A może po prostu parenti Alojza to jakieś nieprzeciętne skąpiradła?