Witajcie!
Do tej pory nie udzielałam się na tym forum choć od jakiegoś czasu śledzę to co tu się dzieje.
Postanowiłam a w zasadzie odważyłam się napisać, wyciąganie swojego życia na publiczne forum to niezbyt rozsądne posunięcie, ale w swoim życiu zrobiłam już tyle mało rozsądnych rzeczy, że jest mi to obojętne.
Już przechodzę do rzeczy, pisze to bo potrzebuje się wygadać, bo może którejś z Was da to do myślenia zanim porwie się z motyką na księżyc.
Ah zanim jednak zacznę od razu uprzedzę, tak to będzie tandetna historia o miłości jakich tu na forum mieliście wiele ale ta jest moja więc dla mnie jest trochę mniej śmieszna.
Marco poznałam 6 lat temu, podczas jednego z wakacyjnych pobytów we Włoszech. Nie będę w szczegółach rozwodzić się nad tym jak się poznaliśmy i jak to się stało, że zaczęłam mówić o nim „mio fidanzato”. Choć początkowo ostrożna z czasem zakochałam się jak głupia, on oczywiście od początku kochał na zabój. Wszystko układało się jakby po naszej myśli, nie różowo i kolorowo ale zawsze jakoś stopniowo do celu. Wzbraniałam się przed emigracją do Włoch, Marco o tym wiedział, wiedział, że dla mnie to ogromne poświęcenie, pojawiły się plany pozostania w Polsce, nawet podjedliśmy takowe próby ale Marco miał firmę we Włoszech i szybko okazało się, ze to żadne wyjście. Skończyłam studia, spakowałam się i już mnie nie było. Marco zachwalał naszą przyszłość, tak on był taki obrotem sytuacji zadowolony, na czele z Jego matką oczywiście. Jak tylko urządziłam się trochę wzięliśmy ślub, udało mi się tylko wywalczyć skromną uroczystość w Polsce, taki cichy ślub, była cała moja rodzina, zabrakło praktycznie rodziny Marco. Teściowa we Włoszech zorganizowała cywilny z taką pompą, że nie umiałam się w tym wszystkim odnaleźć. Ale końcu dla dobra sprawy uległam, no i wszyscy byli zadowoleni. Jak emocje opadły zaczęłam szukać pracy a tu wiadomo, wyjeżdżając z Polski nawet nie wnikałam jak może być, tu moja beztroska dała upust swoim możliwościom, szczerze to ja nawet wówczas zbytnio o tym nie myślałam, wyjazd do Włoch wydawał mi się najlepszym rozwiązaniem dla nas. Oczywiście pracy nie było, Marco denerwował się, że w ogóle jej szukam, tłumaczył, że stać nas na to abym nie pracowała. Fakt było nas stać, ale siedzenie w domu mnie męczyło, bo ile razy można w ciągu dnia ścierać kurze??? Z pomocą pewnej Polki udało mi się zatrudnić się jako sprzątaczka i jakie było moje zdziwienie gdy zwyczajnie zostałam opieprzona przez teściową i przez męża też. Wstyd przyniosłam rodzinie podejmując taka pracę. Dalej potoczyło się zwyczajnie, Marco dość łatwo „zamknął” mnie w domu. Moi przyjaciele to byli Jego przyjaciele itd. Wszystko odbyło się nie jakoś brutalnie, czy drastycznie, wręcz przeciwnie. Marco umiejętnie mnie zniewolił, zawsze chwalił przed znajomymi, w sumie doceniano mnie za to co robię dla niego, dla domu ale wszelka samowola była słodko zastępowana czymś innym. Czuje się tu cholernie sama, nie mam nikogo, taka złota klatka dokładnie tak się czuje. Ostatnio Marco oznajmił mi, że wyjazd na wakacje do Polski to zły pomysł, i że sama powinnam wiedzieć, że to nie jest odpowiedni czas na takie wycieczki. A więc Marco odpoczywa już od tygodnia we Francji a ja pakuje się do Polski, niestety on jeszcze o tym nie wie i mam nadzieje nie dowie się póki spokojnie nie znajdę się w kraju. Na domiar złego jestem w 2 miesiącu ciąży o czym on też jeszcze nie wie a ja boje się mu powiedzieć bo zwyczajnie usidli mnie na stałe we Włoszech.