Ja natomiast, choć panicznie bałam się (i nadal boje) bólu fizycznego wszelkiego rodzaju, w wieku pokomunijnym postanowiłam dzielnie stawić czoła bykowi i wziąć go za rogi. Bykiem była moja sąsiadka, parająca się okazjonalnie przebijaniem uszu metoda domowa, przy użyciu kolczyka, spirytusu (w charakterze odkażacza) i ziemniaka (w charakterze podkładki pod ucho). Skończyło się na tym, ze z wrzaskiem jej się wyrwałam i z na wpół przebitym jednym uchem przeleciałam (nożnie) przez strych, moje mieszkanie oraz pół wsi.;)
Uszy przebiłam sobie ostatecznie w okresie studiów, u profesjonalisty, pistolecikiem.:)