>no ,ale jak sama sobie powtarzam, sama zdecydowalam,ze tu
>bede mieszkac i ze poslubie mego meza...nikt mnie do tego nie
>zmuszal...a takie czy inne sa teraz konsekwencje.
Czesc Franci.:-) Tak sie zastanawiam nad Twoimi slowami... i wiesz co? Rzeczywiscie, nikt mnie nie zmuszal do przyjazdu tutaj i nikt mnie tu sila nie trzyma. Na wiele rzeczy nie mam wplywu i albo sie z nimi pogodze, albo zezra mnie nerwy i nabawie sie wrzodow zoladka.;-) Ale nie zgodze sie, ze musze akceptowac rodzine mojego meza/partnera czy tez zmuszac sie do kontaktow z nia, jesli czuje, ze nie zywi do mnie sympatii i daje mi to otwarcie do zrozumienia. Sa rozne sytuacje i czasami naprawde nie warto ryzykowac wyczerpania nerwowego tylko dla zasady, ze "to rodzina mojego partnera"; oczywiscie on stosunki ze swoimi krewnymi powinien jak najbardziej utrzymywac, ale dlaczego zmuszac do tego rowniez nielubiana przez nich (z wzajemnoscia) synowa? W koncu wychodzimy za danego czlowieka, nie za jego rodzine, jakkolwiek brutalnie to moze brzmiec. Skoro oni nie maja ochoty na blizsze poznanie mnie i zaakceptowanie mojej osoby, to trudno, nic na sile.
PS. Zaznaczam, ze to rozwazania czysto teoretyczne, moj Potencjalny Tesc wrecz za mna przepada odkad sie wynieslismy... ;-)