Dziekuje Wam za rady... Najgorsze jest to, ze cala miejscowosc, w ktorej mieszkamy postrzega mnie przede wszystkim jako synowa moich tesciow i mam wrazenie, ze nie mam okazji tak naprawde budowac niczego sama z moim mezem - na poczatku prawie przekonywano mnie, ze wrogowie tesciowej musza byc moimi wrogami, bo na pewno mi zle zycza. Sa tez 'amichette' mojej tesciowej, ktore na pewno juz slyszaly jaka to zla kobieta przyszla i syna zabrala. Nawet nie mam sie przed kim (oprocz meza) wyzalic, bo boje sie czy ta osoba zaraz nie przekaze wszystkiego rodzince. Szczegolnie, ze srednia wieku wsrod sasiadow to 60 lat.
Wydaje mi sie czasem, ze juz sie do tego przyzwyczailam, ale z zalem zauwazam, ze zmienia sie calkiem moja osobowosc - zawsze bylam otwarta na ludzi, a teraz zamykam sie, bo wiem, ze nie jest to 'moje' spoleczenstwo. Moj maz widzial jak duzy jest kontrast pomiedzy sasiedztwem, ktore zostawilam w Polsce, a tym, ktore mam tutaj. Jednak ma on charakter bardziej zamkniety i dlatego brak znajomych bardzo mu nie przeszkadza.
Ale coz, na szczescie jeszcze nie wpadlam w depresje. Odpukac, ale maz od paru dni naprawde sie stara i nawet nie poruszamy tematu 'zaniedbanych' rodzicow.
Tylko niestety ich wszechobecnosc daje sie odczuc...
Pozdrawiam Was wszystkie!