A wiec dobrze… Cos niecos o Hiszpanii.
Wydaje mi sie, ze styl zycia w Hiszpanii i we Wloszech jest zblizony, a przynajmniej porownywalny. I u was, i u nas istnieje pewna tendencia do rozgraniczania miedzy polnoca i poludniem, stad tez niewykluczone, ze wieksze roznice znajdziemy miedzy, powiedzmy, Barcelona a jakims miastem andaluzyjskim, jak i miedzy n.p. Mediolanem a Sycylia, niz miedzy Barcelona a Mediolanem. Oczywiscie, oprocz jezyka. Ale i tu nie do konca; zaczelam sie wlasnie uczyc wloskiego sama dla siebie, i stwierdzam, ze ogromnie pomaga mi w tym znajomosc…katalonskiego. Ale tak ogolnie to chyba styl zycia, a rowniez mentalnosc, ze wszystkimi jej wadami i zaletami, sa zblizone. I podobnie jak wy, staram sie unikac uogolnien, co zreszta po dosc dlugim czasie tu spedzonym, nie jest takie trudne: przychodzi moment, w ktorym rzeczywiscie przestaje sie patrzec na ludzi przez pryzmat narodowosci, i zaczyna dostrzegac wylacznie osoby, takie jakie sa: wspaniale, szlachetne, narcystyczne, ciekawe, nudne, wredne, beznadziejne… Zreszta trafilam do Hiszpanii nie z Polski, a z Niemiec, rowniez ladnych paru latach tam spedzonych, a wspolzycie z innymi kulturami jednak pomaga wyzbyc sie przesadow: na poczatku moze nas w nich utwierdza, ale w koncu nieuniknionym jest dojscie do bardzo banalnego, ale chyba jedynie slusznego wniosku: ze zarowno najwspanialsi, najszlachetniejsi ludzie, jak i najgorsze “odpady” ludzkosci, trafiaja sie… wszedzie, w kazdym kraju.
Co do tego, jak sie zyje w Hiszpanii… Mysle, ze i problemy sa porownywalne. Rozpisywalam sie kiedys na ten temat na forum hiszpanskim w poscie “Jak sie zyje Polakom w Hiszpanii”, aby choc troche otworzyc oczy co poniektorym idealistom na niektore aspekty hiszpanskiej rzeczywistosci, w tym n.p. na ogromne problemy w pogodzeniu pracy zawodowej z zyciem rodzinnym z uwagi na nieludzkie godziny pracy, brak jakichkolwiek pomocy (istnieja jakies szczatkowe, na ktore malo ktora rodzina sie zalapie) za strony panstwa, bardzo niskie (na tle pozostalych krajow EU) zarobki, nieprawdopodobna drozyzne mieszkan, ktora sprawia, ze spoleczenstwo ucieka z takich miast jak Barcelona czy Madryt, no i ktora “nakazuje” mlodym ludziom mieszkac z rodzicami jeszcze grubo po trzydziestce… Jest tego mnostwo…
No i dodatkowo “obciazajacy” fakt bycia cudzoziemka!!! Obciazajacy w roznych znaczeniach: po pierwsze zawodowo – na pewne stanowiska sa jednak ograniczenia, posady panstwowe(te o lepszych godzinach pracy) tylko dla obywateli hiszpanskich, do tego na calym obszarze Katalonii - bezwzgledny wymog katalonskiego w mowie i pismie, o czym malo kto wie przed przyjazdem… No ale najwazniejsze “obciazenie” cudzoziemki to brak bezplatnego “canguro”… Z ciekawosci, jak sie mowi we Wloszech na baby-sitter, czyli opiekunki do dzieci? Tutaj sa to “kangury”. Jednak malo kto korzysta z odplatnych: nie, na pytanie, z kim zostawisz dziecko (czy po poludniu po lekcjach, kiedy jeszcze pracujesz, czy podczas dlugich, przydlugich wakacji), wiekszosc odpowie: z rodzicami / z tesciami (wlasciwe podkreslic), co tak naprawde w praktyce oznacza: z mama / tesciowa ;-)
Co mi sie podoba… Nie, na pewno nie klimat, dla mnie za goraco nawet tutaj, brak mi tez por roku przejsciowych – wiosny i jesieni, w zasadzie w przeciagu niewielu tygodni przechodzi sie od zimy do lata i viceversa; od ogrzewania do klimatyzacji i na odwrot.
Uwielbiam jednak zwyczaj jedzenia w barach i restauracjach, najchetniej na wolnym powietrzu, bardziej chyba rozpowszechniony niz gdziekolwiek indziej na swiecie, dla mnie to takie srodziemnomorskie. Do wielu spraw sie przyzwyczailam: zarowno do jedzenia (na poczatku go nie cierpialam: wydawala mi sie mdlawe, no i ten wszechobecny olej z oliwek), jak i do “horario español” – to ze wszystko odbywa sie tu ok. 2 godzin pozniej niz w Europie polnocnocentralnej (kolacja ok. 22-giej, filmy w TV o 22-giej..), czy tez do nagminnego “tykania” i naduzywania slowa amigo/amiga przez osoby dopiero co poznane… Po jakims czasie po prostu przestaje sie porownywac i przekladac sobie pewnych zwyczajow czy slow na ich odpowiedniki z poprzednio poznanych kultur, i zaczyna je akceptowac jako nieodlaczny skladnik tutejszego stylu zycia, a czy nam sie on podoba, czy nie… to juz inna sprawa.
Ze spraw nieco powazniejszych: im wiecej widze, slysze, czytam, tym bardziej podziwiam ogromny skok, ktory dokonal sie w tym spoleczenstwie na plaszczyznie demokracji i rownouprawnienia kobiet. I mowie to swiadoma, ze nadal istnieja roznice srednio 30% w zarobkach kobiet i mezczyzn na tym samym stanowisku, oraz ze co roku ponure statystyki donosza o ponad stu smiertelnych ofiarach tzw. “violencia doméstica” – przemocy domowej, a wlasciwie przemocy mezczyzn wobec kobiet. Jednak sam fakt, ze tyle sie o tym mowi, dowodzi, jak bardzo sie zmienilo spoleczenstwo w ciagu zaledwie cwiercwiecza, kiedy to zamiast o brutalnej i wulgarnej przemocy, mowilo sie o “crimen pasional” -zbrodniach z namietnosci – czy podobnych “zbrodniach honorowych”, usprawiedliwiajac tym samym ich sprawcow… Dla mnie bylo szokiem zdac sobie sprawe z tego, ze jeszcze 35 lat temu kobiecie nie wolno bylo pracowac bez zgody meza (czy ojca), zalozyc konta w banku, wyrobic sobie paszportu czy prawa jazdy, kupic mieszkania… A jednak! Tym bardziej podziwiam zmiany, ktore juz zaszly, mimo ze widze tez, jak wiele pozostalo jeszcze do zrobienia.
Chetnie dowiedzialabym sie od was, jak wygladala sytuacja Wloszek w drugiej polowie XX wieku, na pewno niejedno slyszalyscie od tesciowych.
No i w ogole…Mozemy sie powymieniac spostrzezeniami, wnioskami… Rowniez na temat dzieci, jako ze mam jedno :-)
To na razie tyle, pa pa, do uslyszenia. Ciao a tutte (dobrze :-/...?)