Hej, dziewczyny!
Dlugo sie nie odzywalam, bo mialam grype zoladkowa najpierw ja, potem maz, dzieci nie, teraz tesc jest chory, a w miedzyczasie tylko w Wigilie bylismy w domu (bo byla u nas) no i w Sylwestra. Spedzonego bardzo oryginalnie zreszta: poniewaz dzieci nie chcialy zasnac, polozylismy sie razem z nimi, pogasili swiatla i zasnelismy wszyscy razem o 22:00. Obudzily mnie strzaly o polnocy. Strasznie chcialo mi sie smiac, zwlaszcza, gdy pomyslalam o paru znajomych parach, co to z dziecmi (niektorzy bez) poszli do jednej restauracji: ze za jakas godzine-dwie beda skonani wracac do domu, a rano dziecko i tak zrobi im pewnie pobudke. A my "invece freschi come le rose", he he. Fajnie, bo nie lubie sylwestrowej hucpy, zwykle szkoda mi, ze rok sie konczy (raz tylko nie bylo szkoda, bo byl to ciezki rok) - teraz tez moge podsumowac, ze to byl dobry rok, nikt sie specjalnie nie pochorowal i wszystko toczylo sie dobrze, szkoda, ze sie skonczyl. Mam nadzieje, ze przyszly, jesli nie bedzie lepszy, to przynajmniej nie bedzie (duzo) gorszy. Zapowiada sie trudniejszy (mamy zmieniac mieszkanie, bedzie duzy kredyt), ale moze tez pozytywny (bo wreszcie bedzie troche miejsca w domu).
Pozdrawiam Was!