polacca e italiano,,,?,,,

Temat przeniesiony do archwium.
1201-1230 z 1240
przepraszam was ze ty zamieszcze moj wpis...ale niejaki Maestro italiano zrobil sobie bardzo niemaczny zart tlumaczac (przeinaczajac)sms dla dziewczyny.....o bardzo niesmacznym tekscie na ktory otrzymala bardzo niprzyjemna odpowiedz.nie wiem jak sie z nia skontaktowac,poniewaz wykasowal wszystkie wpisy lacznie z jej prosba o tlumaczenie i nie rozumie czy cos jeszcze wykombinowal bo nie widze zadnych innych wpisow.niech ktoras z was odpowie bym mogla zobaczyc czy forum funkcjonuje czy tez nie.pozdrawiam wszystkich i jeszcze raz przepraszam,ale przykro mi troche ,ze dziewczyna z winy jakiegos zakompleksionego kutafona dostala bardzo niemila odpowiedz od kogos na kim niewatpliwie jej zalezalo.
to może być kolejna prowokacja!rybka połknęła przynęte,nie poraz pirwszy;jest okazja do następnej"lustracji"-mamy w tym wprawę!
zauwazyłam,ze strony otwierają się bardzo powoli-moze dlatego ,ze on "grzebie",a tak na marginesie,on ma uprawnienia ,żeby robić takie rzeczy?co na to administrator,a autor tej strony?mozna tak bezkarnie kasować,jesli mi się coś nie podoba?
do Dori- i jak tu zaufac innym ,gdy zamiast pomagać ,robia sobie głupie żarty!!!Mam nadzieje ,że nikomu więcej nie zrobi takiego psikusa!!!
dzieki "amore" za odpowiedz ,bynajmniej widze ze moje wpisy sa widoczne...mam nadzieje ze "Poczatkujaca mi"zdola je zauwazyc i skontaktowac sie ze mna lub przeczytac to co jej napisalam w Nowym temacie .Jeszcze raz was przepraszam.
niestety Ola-70.kto nie zna wogole wloskiego powinen bynajmniej poprosic lub poczekac na potwierdzenie a nie gonic i przepisywac nie wiedzac nawet co pisze.Mnie jest glupio za typa"maestro italiano" i przykro ze wzgledu na dziewczyne,ktora dostala z darma racji kubel zimnej wody na glowe.jeszcze raz ostrzegam wszystkich-czekajcie na potwierdzenie tlumaczen,pytajcie o nie -nie chodzi o gramatyke czy ortografie choc czesto i o to -ale przede wszystkim o tekst.To nie jest pierwszy i napewno nie ostatni raz.....ktos sie moze usmiac....ale mozna trafic na kogos kto otrzymujac taki tekst nie okaze poczucia humoru.

Wiec uwazajcie komu ufacie az tak slepo by przepisywac pierwsze zdanie jakie wam napisze jako tlumaczenie.
moze wymiana ty mnie włoskiego ja ciebie polskiego?
Ja tu po raz pierwszy zajrzalam i wedlug mnie wcale pusto tu nie jest! Wrecz przeciwnie - super znalezc kogos, kto z sensem gada o Wlochach i o Wloszech:)
Ja nie chcialabym tak znienacka zalewac moimi przemyslami (choc mnie kusi - mieszkam w Rzymie i tu ten opisywany porzadek, kultura i obyczaje ma doprawdy bardzo swoista forme:), ale bede zagladac czesciej na forum to moze uda mi sie ochoczo przylaczyc do dyskusji.
Pozdrawiam wszystkich gadajacych
Czesc,
Ja przed chwila wpisalam sie powyzej, ale sledzac forum przeczytalam, ze nalezy wpisywac sie na koncu, wiec dlatego powtarzam swoj wpis, z drobnym dodatkiem tylko w postaci zachwytu - jestescie naprawde fajne dziewczyny! Mieszkacie we Wloszech? Gdzie? Z Wlochami? Macie prace? Fajna? Szukacie? Dzieci? Jejku, jak mi strasznie brakowalo z kims pogadac... Blagam aby nie postrzegac moich pytan jako wscibstwo, to raczej chec ogarniecia mojej osobistej sytuacji zyciowej niz proba wdzierania sie w sprawy innych:)
Jutro przeczytam cale forum, bez wyjatkow, od poczatku do konca i mam nadzieje, ze z zachwytu nie strace wrodzonej checi dorzucania trzech groszy:)
Jeszcze raz pozdrawiam
Hejka Dziewczyny!!! Musze sie z Wami podzielic nowinami i przy okazji prosic o pomoc! Poznałam w Krakowie Włocha, całkiem przypadkiem...przyjechał z Mediolanu bo chciał odwiedzic ojczyznę Naszego Papieża(czyż to nie wspaniałe?) w tym samym celu przyjechałam tam i ja tyle, że z Lublina, gdzie mieszkam :-) spedzilismy wspaniale ten czas...italiano okazał nie tylko wspaniałym facetem ale i dobrym, mądrym człowiekiem....nio ale niestety to co dobre szybko sie kończy nio musielismy sie pożegnać....nie ukrywam, że było bardzo ciężko :( mineło już sporo czasu od tego momentu ale nie było jeszcze dnia żebym nie otrzymała sms-ka, maila czy telefonu. Byłam pewna ze po powrocie do Italii zapomni wogóle o moim istnieniu....okazało się że nie i nie ukrywam, że jestem szczęśliwa;-)))))) zapytał mnie ostatnio czy wierze w przeznaczenie...jego zdaniem to nie może byc przypadek ze spotkaliśmy się akurat wtedy i akurat w Krakowie- miejscu tak ważnym dla Karola Wojtyły( Nasz Ojciec Św. był mu bardzo bliski) powiem szczerze, że nie wiem co o tym sądzić, ale nie ukrywam, że dużo o nim mysle i......tęsknie ;-) zobaczymy sie dopiero w wakacje kiedy 'mój" italiano przyjedzie na dłużej do naszego kraju,do tego czasu pozostaja nam tylko sms-y i maile i dlatego Dziewczyny mam do Was gorącą prośbę....ucze się włoskiego dopiero 2 lata i w mowie spoko radze sobie(zawsze moge wykorzystać ręce....hehheh italiano pod tym wzgledem okazał sie bardzo wyrozumiały), gorzej jeśli chodzi o pisanie i dlatego byłabym bardzo wdzięczna gdyba któraś z Was Dobre Kobiety zechciała pomóc mi czasem w tłumaczeniu lub sprawdzeniu mojej własnej twórczości.....
[email] lub gg; 5709185

Dziekuję Wam bardzo i gorąco pozdrawiam:-) Buźka!!!:-))))
hej i czesc!
Czesc, Cashia!
Ja bywam tu rzadko, bo czasu miewam malo, ale akurat weszlam, wiec na Twoje liczne pytania cos tam moge odpowiedziec... mieszkam tu (tj. we Wloszech, dokladniej - w Rzymie; choc to malo dokladne, bo Rzym jest duzy...) jakies 13 latek, mam meza, dwojke maluchow, pracuje part-time 6h dziennie i uprawiam niemal codziennie tzw. wielki bieg, trasa: dom-przedszkole-praca-zakupy itp.-przedszkole-spacer lub cos zastepczego-dom...
Skad piszesz?
Pozdrawiam!
Cześć Cashia!Wyobrażam sobie jak się czujesz-jakbyś po wielu latach życia na pustyni dotarła do oazy-czyż nie?:-D!!!!No to rozgość się i dorzucaj swoje trzy grosze tego nam potrzeba!!!!Jeżeli uda Ci się przeczytać całe forum to będziesz wiedziała gdzie mieszkamy. A TY piutosto w którym regionie się znajdujesz? Opowiedz nam o sobie, śmiało!Ostatnio nic się tu nie dzieje na tym forum-pewnie przesilenie wiosenne. Ja szczerze mówiąc ostatnio nie bardzo mam czas, ale widzę,że i dziewczyny się rozleniwiły. Franci wyjechała do POlski i nie ma z kim zadzierać :-):-)Tak więc pisz kochana i opowiadaj.
Niebieska-jaki problem w ogóle? Coś zaiskrzyło? no to oczy szeroko otwarte i łap szczęście ale z głową-bez robienia sobie planów na przyszłość. Tu jest powiedzenie:cogli l'attimo-czyli łap chwilę. Piszemy na tym forum jasno:trzeba widzieć realnie to co mamy przed sobą a nie nasze marzenia o tym. Jeżeli to będziemy pamiętać to na pewno mniej rzeczy w życiu nas niemile zaskoczy.
Powodzenia!

A co administracji tego forum-to myślę, że jeszcze się nie zorganizowali porządnie bo nie odpowiadają na maile i w ogóle wygląda na brak kontroli...
Dori-odzywaj się częściej.

Emra-weź no Ty podyżuruj chociaż, rzuć jakiś temat może ktoś wypłynie......
Ota , a Ty w jakim wieku jesteś? Masz kobito siły. Ja już nie wyrabiam a jeśli mam iść z nimi do parku to już tragedia-oczywiście z Małą bo trzeba za nią jeszcze łazić a jak wejdzie na huśtawkę to nie schodzi pół dnia a ja ręki już nie mam.....Całe szczęście, że jest ten "błogosławiony" żłobek.......
Weba, mam 36... tez nie wyrabiam, jestem padnieta wieczorami (dzieciaki chodza spac na ogol po 22, ja roznie - 23-24) i rano tez, bo budzik w dni powszednie dzwoni o 6:30 a zdarza sie tez, ze ktorys budzi sie w nocy... no i to ciagle uwazanie, gdy z nimi jestem, na ulice, samochody itp. potencjalne niebezpieczenstwa - zjada moja energie! Ale coz, idziemy do przodu...
Pozdrawiam, wymykam sie do domu, milego week-endu!
pewnie już nie zdążysz dzisiaj przeczytać, ale następnym razem napisz ile lat mają? z tego co piszesz wynika, że są w zbliżonym wieku, jeszcze małe. Ja ze straszym mam nieco lepiej, bo "już" śpi w nocy. ale do 4 lat włącznie była tragedia. Każda jedna noc do dupy. U mnie jest o tyle lepiej, że chodzą spać wcześnie -ok.20, ale Mała w nocy maszeruje po całym łóżku a każde przebudzenie do wycie syreny, a rano koło 6 już koniec spania. Ale wtedy przechwytuje ją mój mąż bo ja nie nadaję się do wstania-mam karuzelę okrutną w głowie. Nie jestem rannym ptaszkiem i nie daję rady wstać wcześnie. O 7 z minutami już muszę by obydwoje odstawić do szkoły i żłobka. Dlaczego od tego wszystkiego się nie chudnie?!!!!!!
Witam wszystkich! Dziewczyny, wiem,że bywacie przepracowane i zmęczone, ale uwierzcie mi, że najlepsze co możecie dać waszym dzieciom – to czas spędzony z nimi. Braku Mamy nie zrekompensują dodatkowe zarobki, ani błyszczące czystością podłogi. Mam trzy córki, teraz już dorosłe i wiem, co wspominają z dzieciństwa najmilej. Jak chodziłam z nimi do parku i tam wymyślałam im różne zabawy (huśtawek też sporo zaliczyłam :-) ), jak robiłyśmy wspaniałe miasteczko z różnych pudełek, patyczków itp i ono potem stało długo, długo w ich pokoju i ciągle można było dobudowywac nowe rzeczy, jak od małego pomagały w sprzątaniu (tak, tak – to też wspominają miło, chociaż później ten zapał do porządków trochę im minął). Scenka rodzajowa: moja córeczka, wówczas ośmioletnia, myje podłogę. Przychodzi właśnie jej koleżanka i z zazdrością w głosie stwierdza :”Ale masz fajnie! Mnie mama nie pozwala myć podłogi...”
To Wy macie kształtować wasze dzieci, nie żłobki i przedszkola, ani tym bardziej telewizja czy internet. Nie zrozumncie mnie źle – nie każę nikomu rzucać pracy i zajmować się dzieckiem non-stop (moje też chodziły do przedszkola) – ale to, co teraz włożycie w te małe główki i serca, odbierzecie w przyszłości. (O rany, nie zamierzałam być taka patetyczna...)

Pozdrowienia dla wszystkich Forumowiczek i ich pociech!
dzieki ota,dzieki weba, ktora trafilas zreszta w sedno, moc tak sobie zwyczajnie popisac jest naprawde cudownie. Przygotowalam sobie nawet z tej okazji grzane winko:) To moj stary, jeszcze studencki sposob na nabranie dystansu do spraw i problemow; wowczas winko bylo tylko dodatkiem do jakiejs psiapsiuly i wielogodzinnej, przetykanej i smiechem i zwierzeniami i frustracja i ironia i docinkami i czym tam jeszcze bardzo waznej gadki o wszystkim i o niczym, po zakonczeniu ktorej bylo mi naprawde lepiej i lzej, ale jak sie nie ma co sie lubi to sie lubi co sie ma:) Tu we Wloszech pozwalam sobie od czasu do czasu na terapeutyczna moc tego naparu przy okazji jakis specjalnych wydarzen, takie jak wlasnie znalezienie Was:) Co oznacza w paru krotkich zolnierskich slowach, ze bede odtad was zanudzac:) Choc mam niestety problem z komputerem, a raczej z dostepem do niego - w pracy, gdzie mam duzo czasu wolnego, nie ma komputera, a w domu, gdzie jest, nie mam czasu wolnego, a raczej jestem zmeczona po pracy i zaaferowana domem i odpoczynkiem statycznym. Moje wpisy beda sie wiec pojawiac zapewne jakimis poznymi godzinami wieczornymi... Albo we wtorki - mam dzien wolny:)))
Nawet nie wiem od czego zaczac pisanie o sobie, chociaz naprawde chcialabym zaczac wlasnie od tego:) Mysle, ze moim glownym w chwili obecnej zmartwieniem sa jakies tkwiace we mnie gleboko frustracje, ktorych sama sobie do konca nie uswiadamiam, a ktore mnie ewidentnie podgryzaja. Niby z pozoru nie jest moja samoanaliza jakos specjalnie skomplikowana - mam nie tyle glupawa, co raczej oglupiajaca prace, chcialabym ja zmienic, bo czuje sie na silach robic cos innego, ale boje sie strasznie zarowno zaczac jej szukac, jak i ja znalezc; w dodatku moj narzeczony jest wlasnie w trakcie calkowitego zawodowego przekwalifikowania sie (czytaj: kombinuje jak kon pod gore szukajac pracy), wiec moja pensja jest w zasadzie jedynym zrodlem dochodow, a wydatkow jest tak duzo, ze nie ma nawet co marzyc o chocby miesiecznej przerwie pomiedzy jedna praca a druga. Wynikiem tego jest moje poczucie uwiazania i buntuje sie przeciwko niesprawiedliwosci losu - bo on niby moze szukac az znajdzie cos, co go zadowala, a ja musze tkwic i byc grzeczna. Do tego dochodzi fakt, ze dopiero teraz moi pracodawcy zdecydowali sie wziac do roboty i zatrudnic mnie oficjalnie - w zwiazku z tym wciaz jeszcze czekam na wyniki lutowego rozdzielania pozwolen na prace. Kiedy dojda dojda, a ja trwam w zawieszeniu, co jeszcze bardziej mi dokucza i doskwiera.
To wszystko co powyzej daloby sie jeszcze przezyc, ani to jakies wielkie ani dramatyczne problemy, tyle ze we mnie rodzi sie jakas przemozna potrzeba robienia rzeczy wielkich. Nie wiem, nigdy wczesniej tak nie mialam, wiec rozpoznaje to uczucie z rosnacym przerazeniem. Niedowierzaniem raczej. Usmiechem poblazania juz nie. Bo tak sobie mysle, ze gdybym tak naprawde miala jakis inny konkretny cel w zyciu, to cala ta sytuacja bylaby znosniejsza. Marzy mi sie np. szalenczo napisac ksiazke. Albo opublikowac pamietniki. Albo zostac dziennikarka pod tajemniczym pseudonimem. Albo robic na szydelku obrazy i sprzedawac w moim wlasnym @sklepie. Albo przepisac Biblie tak jak mnisi w sredniowieczu. Zreszta to moze byc cokolwiek, wazne aby bylo to imponujacych rozmiarow i udalo sie zachowac przez jakis czas w sekrecie, tak aby potem moc z wiekszym efektem rzucic to swiatu w twarz z usmiechem zaprawionym gorycza wielkiej niedocenionej geniuszki...
Czy to normalne? Czy kazda imigrantka tak ma? Czy da sie to wytlumaczyc powyzej podanymi przyczynami? Czy to sie przechodzi jak grype? Czy powinnam sie martwic czy raczej realizowac? Czy to zakamuflowana chec posiadania potomstwa?
Ja prosze nie brac moich powyzszych wynurzen jako wspomnianego na poczatku grzanego winka. Zapewniam, ze w pracy pisze mnostwo listow bez sladowej nawet ilosci alkoholu we krwi i owe listy sa utrzymane w mniej wiecej podobnej tonacji. To prawda, ze pierwszym wpisem chcialam troche ubarwic moja postac (przyczyna: patrz powyzej:), ale nie moge obiecac, ze pozniej bedzie lepiej:)
A teraz siadam do czytania forum od poczatku, jeszcze sie do tego nie zabralam - podejrzewajac, ze zajmie mi to nieco wiecej niz chwilke bede prawdopodobnie zmuszona rozlozyc to na raty:)
Na razie wiec pozdrawiam goraco, jeszcze raz wielkie podziekowania za cierpliwosc dla wszystkich z forum!
No witam, witam!wreszcie ktoś będzie nas zajmował dłużej. Cashia/chyba nie pomyliłam pseudonimu/-w idzisz kochana, taka jest kolej rzeczy kiedy jesteśmy z dala od naszych najbliższych i od naszej "rodzonej ziemi ". Ja przeszłam te same etapy co Ty. Nie wiem ile masz lat, ale ja do 35-tego roku życia gdzieś, pisałam takie długie listy, spostrzeżenia w pamiętniku, artykuły.......też mam zaczętą książkę-nie jedną-i miałam wielkie chęci na robienie czegoś. Ty pracujesz ale widać masz pokłady w sobie na robienie czegoś większego. Kiedy miałam jakieś 24 lata i zaczynał się okres prywatyzacji i ja zmieniałam wtedy jadną pracę po drugiej, byłam sekretarką, tłumaczem, asystentką...i czułam, że to nie jest moje miejsce-bo ja bym nyjchętniej podejmowała decyzje te najważniejsze. Czułam się na siłach i czułam jak rozsadzało mnie od środka bo wiedziałam po prostu jak trzeba zarządzać , jak handlować, jak organizować , jak działać. POtem podparłam te zdolności wiedzą-bo chciałam przekonać się gdzie popełniam błędy, na ile jestem do tyłu i po to poszłam studiować marketing i zarządzanie pracując jednocześnie. Ale niczego nowego tam się nie dowiedziałam-oprócz wiedzy psychologicznej. To wszystko ja wdrażałam w życie od dawna. Było to dla mnie potwierdzeniem, że to jest moje zajęcie. Jeżeli czujesz, że możesz robić rzeczy wielkie to rób to!!!!!Przecież obecny nasz świat powstał właśnie dzięki takim osobom. Wielu zaczynało od niczego-ale mieli te zdolności, niesamowicie dużo energii i chęci. Jak nie wyjdzie z różnych przyczyn to zrobi się co innego. Trzeba szukać własnej "matrycy", w którą się wpasujemy. Pewnie, że Twoja sytuacja teraz nie jest może odpowiednia na porzucanie obecnej pracy, ale przy nadarzającej się okazji możesz spróbować. Musisz spróbować swoich sił. Pobyt na obczyźnie otwiera w nas jakby studnię, której wcześniej może nie widzieliśmy. Jest w nas tyle możliwości i postrzegamy inaczej. Mamy warunki na przemyślenie i dostrzeżenie życia i świata w inny sposób niż ten gdy jesteśmy w swoim środowisku, we własnej kulturze. Tu stoimy z boku-zwłaszcza na początku. Ja przez pierwsze lata pobytu tutaj chwytałam się przeróżnych pomysłów ale ludzie byli nieodpowiedzialni. Pisałam więc. Napisałam parę razy do "Qvo vadis" wychodzącego w Rzymie, ale to było parę lat temu kiedy skład redasktorski był inny.Pisałam do pism w POlsce ale stwierdzałam z roku na rok, że już nie interesuje mnie to co interesowało rok temu czy dwa. Pozy tym macierzyństwo zmienia, zaczyna pochłaniać i redukuje się wolny czas. Co nie znaczy, że pokłady wewnętrzne zanikają-nie, nie. One wciąż tamsą i chcą być odkryte i eksploatowane.
Twoja obecna praca niedając Ci satysfakcji wzmaża w Tobie potrzebę i chęć robienia czegoś konstruktywnego, czegoś co pozostanie, co ma sens. Ja to nazywam "pomnikiem".Pozostaje po Tobie albo jest wkładem w coś następującego po tym.
Nie powinnaś tego ukrywać-REALIZOWAC!!!!!!I możesz robić to już teraz jeśli chodzi o pisani eksiążki, czy artykułów czy robienie szydełkiem obrazków i wstawiania ich do e-sklepu.To wszystko możesz zacząć już teraz. Bo Twój umysł lubi pracować i wyszukuje ćwiczeń w różny sposób. Teraz masz mnóstwo pomysłów, myśli, analiz. Kiedy nie dasz mu tego co chce-nie będziesz go gimnastykowała, będzie dalej pracował, ale tym razem zacznie wymyślani eróżnych historyjek,które nie będą już ciekawe ale w końcu zaczną graniczyć z urojeniami lub chorobą psychiczną. Ale to trwa latami. Nie dziejesię tak z roku na rok. Osoby umysłowe muszą ćwiczyć głowę-nie ma co. Umysł się nie poddaje i znajdzie sposób na siebie ale dla nas może być to nieciekawe.Przeszłam przez to. Mój mąż też-jako osoba żyjąca obok mnie i znosząca te wariacje. Jak on to zniósł?
Macierzyństwo? Myślę, że każda kobieta ma w sobie zakodowane. są sporadyczne wyjątki. Jeżeli spróbujesz otworzyć się na siebie i pomyśleć-bardzo szczerze bez oporów- czy chcesz mieć dziecko?czy czujesz taką potrzebę? czy gdyby były komplikacje z zajściem w ciążę byłabyś zdolna poddać się wielu wyrzeczeniom albo zabiegom byleby mieć upragnione maleństwo? Jeżeli czujesz, że tak to jesteś gotowa. Jeżeli czujesz, że jest to kłopot, obciążenie, nie dla ciebie-to nie jest to dobry moment. Pozy tym to się czuje. Pragniesz dać dziecko mężczyźnie, z którym jesteś i chcesz aby to właśnie on był ojcem. I nie możesz doczekać się tego momentu i zobaczenia go w tej roli.I chcesz zobaczyć-mimo strachu może-jak to jest urodzić, jak to jest karmić i przytulić takie słoneczko, które powstało z Ciebie , z niego-z Was. Jest częścią Was. I chcesz go uczyć życia, chcesz się z nim śmiać i patrzeć jak rośnie. To jest chęć posiadania dziecka. Przynajmniej z mojego punktu widzenia i mojego doświadczenia.
Bardzo miłe są Twoje wpisy i dające do myślenia-tego tu potrzeba. Refleksji, analizy, myślenia po prostu. Nie strasz tu swoimi wywodami bo my lubimy czytać i tylko można powiedzieć, że weszłaś w odpowiednim momencie kiedy forum chwilowo zamarło. Pisz ile chcesz bez przepraszania czy poczucia winy, że za dużo. Kto chce poczyta kto nie- przeskoczy sobie dalej.Ale bądź pewna-tu wszyscy czytają a większość się nie wpisuje. Tylko sobie zaglądają z ciekawości. I tak ma być.Każdy robi jak chce.
A napisz jeszcze gdzie mieszkasz.


Betsy- moja Mama była taka sama "sprytna" jak i Ty. Byłam w wieku przedszkolnym jak mi mówiła:" chcesz pobawić się w żabkę?" a jaoczywiście zabawa!!!!!!na ścierze skakałm jak żabka na czworakach. I kuchnia umyta. Gdy byłam starsza jakoś dziwnie odczułam, że to nie bawi i już ni ebawiłam się w żabkę :-D
A co do żłobków i przedszkoli-ja też myślę jak Ty i takie decyzje nie są łatwe do podjęcia. Ale to są też inne czasy gdzie dziecko się "socjalizuje"w grupie. Moja Mała rozwinęła się bardzo charakterologicznie w żłobku, otworzyła się i uwolniła swoją pogodę ducha.Była takim dzikuskiem wcześniej. widziałam jak chętni eidzie do dzieci i rano przynosi buty od pierwszego dnia i woła:dzieci!
A potem nie chce wracać do domu. Kocha swoje panie i to przedszkole... i widzę jaka jest samodzielna. Przy mnie nie poszłaby tak do przodu. Tam mają zajęcia ze wszystkiego-nawet z angielskiego. Ja nie miałabym czasu na to wszytsko w domu a i cierpliwości i siły .......Nie wiem czy miałaś jakąś pomoc w postaci Mamy, siostry, teściowej.....Ja jestem sama. I mój zegar biologiczny każe mi spać 12 godzin na dobę a ja od lat śpię ok 8 z licznymi przerwami. Wstaję już zaspana i zmęczona i rozdrażniona przez to. Ni emam dwudziestuparu lat i czuję to. Każda Mama chce jak najlepiej dla swoich dzieci i myślę, że zanim zrobi jakiś krok to przemyśli go 100 razy. Kiedy jesteśmy razem ja też się z nimi wygłupiam, czy idę do parku czy w domu bawimy się, czytamy. MNie też zależy na atmosferze, którą będą pamiętały zawsze, zapach pieczonego ciasta, czy przytulnego domu.....Ja odłożyłam na bok wszystko i całkowicie poddałam się macierzyństwu-jeżeli można tak to ująć. Musiałam zmienić w sobie wiele rzeczy i najważniejsze jest zawsze dziecko. Jeżeli Mała zjakichś powodów nie chciałaby więcej chodzić do żłobka, byłby to dla niej stres-nie ma sprawy. Zostajemy razem w domu. Przeanalizowałam ten temat wiele lat. Mateusz był sam,niemiał jednego kolegi do 3 lat i nie mógł się doczekć kiedy pójdzie do przedszkola. NIGDY nie miał kryzysu i karą było dl aniego nie pójście. Ja płakałam z powodu jego samotności a to takie towarzyskie dziecko. Z radością patrzyłam jak goni chętnie do tego przedszkola i ma tam swoje tajemnice, swój świat.....Ni ezawsze pozostanie z Mamą jest lepsze. Ja jestem nerwowa i szybko się rozdrażniam gdy dzieciaki rozrabiają za bardzo.
Tak moja droga Betsy jesteś szczęściarą bo mogłaś dać siebie dzieciom tak jak ja zawsze chciałam. ale ja np. staram się bardzo mieć z nimi przyjacielski układ. aby mogły zemnł ow szytkim porozmawiać. Mateusz przychodzi ze wszystkim, Mała jest za mała, ale jest większą gadułą niż brat i myślę, że będzie jak ja. Buzia-kopara-wiecznie otwarta. To jest ważne by dzieciaki wiedziały w kim mają przyjaciela. Dla mnie też to jest nauka by nie spłoszyć ich i ni ejest to łatwe. Bo jeżeli denerwuję się na coś to Mate nie chce mi mówić by mnie ni edrażnić. I ja co wtedy muszę robić? uczyć się trzymać nerwy na wodzy-co w moim przypadku graniczy z niemożliwością. ale staram się i powolutku robię postępy bo ni ema nic gorszego jak stracenie kontaktu z dzieckiem.
To tyle mądrości na teraz. No i kto się rozpisuje?:-)
weba.....nie ma co...imponujacy wpis.....przede wszystkim pod wzgledem ilosci ale rowniez pod wzgledem tresci nie ma nic do dodania.
Odpowiem tylko swoim zdaniem na temat dzieci.
Mam coreczke ,ktora m 7 lat i obecnie chodzi do 1-szej klasy.pomiojajac prace,zabieganie,obowiazki,moim celem bylo oddanie jej do przedszkola,bo tak jak twoj syn nie miala wielu mozliwosci bycia z dzicmi a obcowanie z doroslymi sprawialo ze stawala sie taka mala babcia,wszyscy sie zachwycali jaka madra,jaka wychowania,jak sie ladnie i plynnie wyslawia i jakim slownictwem.....a ja bhylam przerazona,bo zdawalam sobie sprawe ze za duzo czasu spedza z doroslymi.
Pierwsze lata w przedszkolu byly ciezkie,co rano marudzila ze nie chce isc ale jak juz wychodzila byla zadowolona,musiala nauczyc sie wspolzyc w grupie co jest wazne dla dzieci tolerowac innych,rozumiec ich potrzeby i przestac byc pepkiem swiata....i mogla sobie pozwolic na pewna beztroskosc.....Milena ,tak ma na imie,od zawsze ma nad soba pewna odpowiedzialnosc,ma kuzyna,ktory urodzil sie z choroba genetyczna i jest trudnum i pochlaniajacym czas dzieckiem.Wiele mu omaga obcowanie z Milena ale dla niej konieczne bylo przyswojenie zasady-ze Matteo jest na pierwszym planie i zawsze to co dotyczy jego jest wazniejsze.....ze niestety nigdy nie beda mogli bawic sie jak z innymi dziecmi,ze nalezy czesto ustepowac od wlasnego "chce" i zadowolic sie tym co "moge"a wierzcie mi nie jest latwo wytlumaczyc malemu 3-4 letnirmu dziecku,dlaczego jest tak jak jest.
Szkola byla dla niej mozliwoscia bycia dzieckiem,choc z charakteru jest i pozostanie spokojna i zrownowazona...i absolutnie nie zgodze sie ze zdaniem ze wyslanie dzieci do szkoly zabiera im mame czy tate.
Z Milena spedzamy duzo czasu wolnego,czytamy,bawimy sie,uczymy sie polskiego,bawimy na komputerze i przed wszystkim rozmawiamy......o wszystkim...o tym co mile.....ale i o tym co trudne,bolesne,przykre.
Mnie tez czasem brak cierpliwosci i mam dni kiedy nerwy mnie ponosza,ale zawsze przepraszam Milene jesli wiem ze przesazilam.Staram sie jej od zawsze mowic ,ze w sumie tak jest ze dzis ja jestem nerwowa,jutro moze byc ona ,w sumie nie da sie dusic w sobie wszystkiego....najwazniejsze jest zdawac sobie sprawe z tego i umiec powiedziec Przepraszam.
kazdy ma napewno swoja madrosc na wychowywanie dzieci.ja nie staram sie byc przyjaciolka,pozostaje mama,ale zawsze gotowa do pomocy,do wysluchania,mama ktora nawet zmeczona wieczorem czyta bajki a rano czesze wlosy dajac moc buziakow.Staram sie unikac tego co mnie bolalo i nie popelniac tych samych bledow jakie widzialam w moich rodzicach,utwierdzac w niej od zawsze pewnosc i przekonanie ze w zyciu nalezy chciec i dazyc,starac sie i nawet jesli nie wychodzi probowac od nowa,uczyc sie ,pytac,obserwowac.I nigdy nie poddawac sie za pierwszym podchodem.
Nie obawiajcie sie wiec oddawania dzieci do przedszkola....moja obecnie do szkoly idzie prawie w podskokach i to pozwolilo jej odkryc swoj wlasny swiat i wyodrebnic sie od mamy i od taty.A to jest wazne by nie powielac bledy wloskiej mamy kokoszki-ktora chroni nawet kosztem wlasnym dzieci przed tym by sie nie usamodzielnialy-a to wieeeeelki blad.Kazdy z nas jest jednostka i kazdy musi miec i zyc wlasnym indiwidualnym zyciem-mu mamy rowniez-nie mozemy krzywdzic naszych dzieci chcac za wszelka cene zyc ich zyciem i poprawiac poprzez dzieci nasze wlasne porazki zyciowe.A zeby sie usamodzielnic nalezy miec okazje do oderwania sie od pepowiny i od mamusinej sukiemki.
Pozdrawiam was wszystkie serdecznie,Zagladam tu czesto choc zadko sie wpisuje czesciej poswiecam czas na pomoce w tlumaczeiach...ale czasami milo mi wtracic wlasne 3 grosze
No, Dori-Ty wcale gorzej:-) wreszcie się odezwałaś!zgadzam się z tym co napisałaś. podobnie wychowuję,ja też przepraszam chociaż u mnie w domu nie było coś takiego do pomyślenia.....myślę,że takie były czasy. Ja Mateusza też wciąż mobilizuję i incoraggio bo uważam, ż esamocdzielność jest bardzo ważna. Ja nie potrafiłabym nawet żyć życiem dzieci, mam swoje sprawy i potrzeby. POza tym myślę,że potemjest trudno oderwać się od takiego sposobu życia gdy dziecko chce decydować samo o sobie. MNie uczono samodzielności i dobrze na tym wyszłam dlatego chcę to samo wpoić moim. Jetseś bardzo mądrą mamą, wiesz? Myślę, że wiesz. Widzę, że tłumaczysz-każdy robi to co lubi, nie?Ja nie mam do tego cierpliwości. No to pozdrowionka i czekamy na dalsze wpisy!
dzieki za podniesienie na duchu, weba, podoba mi sie twoj wpis, bo bardzo uszlachetnia moja nerwowosc i frustracje:) Ale mysle, ze to moze rzeczywiscie tak jest jak mi piszesz - ja mam 28 lat, w Polsce skonczylam geografie, bylam przewodniczka PTTKowska i szlajalam sie po Bieszczadach z plecakiem, po Mazurach kajakiem, a po Mazowszu ot tak sobie dla przyjemnosci, prowadzilam kurs jako pani kierownik i wyklady jako psorka, potem organizowalam konferencje i obwozilam VIPow (hi hi, z moim narzeczonym poznalismy sie w 5* hotelu w centrum Rzymu, co za przewrotna ironia losu - ani wowczas ani teraz nie byloby nas stac na zamowienie tam nawet kawy:), opiekowalam sie mala siostra, ktora mi wzrosla tak jakos w miedzyczasie, chociaz ktora - jak sobie juz dawno zdalam sprawe - traktowalam tak, jak wy opisujecie powyzej relacje z wlasnymi dziecmi:) Jak sie urodzila mialam 14 lat, prasowalam pieluchy (Pampersy byly jeszcze poza zasiegiem zwyklych smiertelnikow:), z liceum jechalam do zlobka, coby za dlugo nie czekala, potem na studiach jezdzilam ja odbierac z przedszkola, potem ze szkoly, robilam z nia lekcje, jak pisalam prace magisterska to aby moc korzystac z komputera w nocy musialam najpierw usypiac ja bajka (przerobilysmy chyba cale Muminki:) Strasznie duzo sie dzialo. Potem sie poznalismy, rozwinelo nam sie to tak prawie niechcacy, ale za to bardzo gleboko, przyjechalam tutaj, cieszylam sie jak dziecko i nim i domem, naszym wspolnym zyciem, zasypianiem razem, robieniem zakupow, gotowaniem "aglio olio peperoncino", potem przyszla praca. Najpierw bardzo mi sie podobala - pracuje jako przewodnik w rzymskich katakumbach, oprawadzam najczesciej anglojezycznych turystow po miejscach waznych dla pierwszych Chrzescijan i opowiadam im rozne pierdoly tak aby mi moze jakas mancia wpadla:) Uczylam sie wowczas i historii i religii i jezykow, i bylo super. Po jakims czasie jednak zdalam sobie sprawe, ze wciaz powtarzam w kolko to samo, bez wzgledu na wzglad, szesc dni w tygodniu, nawet 1maja i w Ferragosto. Mam problemy z nogami, bo dojazd do pracy zajmuje mi ponad 1,5h w jedna strone a w pracy przez caly czas jestem na nogach, pani doktor powiedziala "To zmeczenie organizmu, przejdzie, a jak nie to trzeba robic analizy krwi i badanie stanu zyl". Osoba o wielkiej sile razenia optymizmem. I jakos tak mi wyszlo, ze piano piano juz nic mi sie nie podoba tak jak wczesniej:) Niby szlifuje francuski, bo pozytywnie stresuje sie samym pisaniem tekstu, a potem to bede miala nieco adrenaliny przez pierwsze miesiace prowadzenia grup w nowym jezyku (to wlasnie szukajac francuskich slowek znalazlam to forum, niech bedzie chwala problemom z idiomami!:), a potem moze przydac sie jakbym szukala pracy w jakims hotelu, w domu staram sie nie opuszczac, choc czesto poddaje sie moim ulubionym "dom jest dla mnie, nie ja dla domu", gdy jestem zbyt zmeczona aby siedziec, mam wspaniale przyjaciolki, ktore rozpieszczam listami (i z wzajemnoscia:), i cudowna rodzine, z ktora gledze nawet o tym, ze w tym roku cos bazylia mi nie wschodzi. Ale to tak jakby tylko zajmowala sobie moj radosnie rzeski, choc problematycznie zdolny do podejmowania wiekszych wyzwan, mozg. To tak jakby pic wode gdy ma sie ochote zjesc konia z kopytami. Niby mozna, ale skutecznosc takiego zachowania jest bardzo ograniczona, zarowno czasowo jak i patrzac z punktu widzenia mozliwych korzysci. Chociaz z drugiej strony, tak jak juz pisalam w poprzednim wpisie, wydaje mi sie, ze moja wrodzona zywotnosc mnie uratuje, nawet gdyby tym rzuconym swiatu w twarz dzielem mialby byc wyszydelkowany obraz z "piekna okolicznoscia przyrody":)))))) Wazne aby potem umiec go sprzedac za jakies 200-300€:)
A propos zaczetych ksiezek: ja doszlam tylko do znalezienia sobie tytulu: "Rzeczy, ktorych nie rozumiem" - dobre, nie?:))) A ty weba naprawde pisalas artykuly? Fajnie! Jak bylo? A teraz wychodzi w Rzymie taki miesiecznik, a raczej periodyk, biorac pod uwage jego regularnosc, "Nowy Swiat". Szukajcie tam mnie juz niedlugo:)))
A propos poszukiwan i mojego pseudonimu - ja mam na imie Kasia, a Cashia to sposob, w jaki od ponad trzech lat pisza moje imie u mnie w pracy. Wydawala mi sie intrygujace jako ksywka:) Dobrze chociaz, ze wymowe juz im poprawilam - nieustajaco uciekam sie do istniejacego w jakims blizej nie okreslonym jednak miejscu malego paese Santa Rita da Kasia:)))) Pikanterii dodaje fakt, ze moja tesciowa nazywa sie Rita - cudownie, co za szczesliwy zbieg okolicznosci:)
Koncze na razie, bo odpoczelam sobie po pracy, a teraz rzucam sie w wir innych Bardzo Waznych Zajec (czytaj: bede gotowac:). Bede pisac, zwlaszcza jezeli moge liczyc na taki odzew:) Ciao.
a ja pozostanę przy cashia bo mi się spodobało. Lubię też Kasia ale tak zaczęłaś i tak u mni ezostanie. pisałam artykuły to tu to tam, zajmowałamsię tłumaczeniami artykułów katolickich i nawet jednej książki ale przerwałam bo było to nie chrześcijańskie, wywoływało jedynie niepokój i demoralizowało....nie było zgodne z moimi przekonaniami. Ten "Nasz Swiat" czytałam w internecie. Zajrzymy-nie martw się.Daj tylko znać kiedy.
Pewnie, że praca jest particolare i może na dłuższą metę być monotonna. Ja też bym nie potrafiła. Muszę mieć ciągłe zmiany. MNie rajcuje już samo gadanie o planowaniu czegoś nowego. uważaj na te nogi.Zakładaj je jak Amerykanie kiedy tylko jest okazja-nie patrz na ludzi-to Twoje zdrowie. Nawet w barze zakładaj na drugie krzesełko. W domu jak najwięcej w górze i kąpiele w bardzo letniej-nawet zimnej wodzie. Gdy gorąco polewaj wodą w pracy-oczywiście na zewnątrz-he, he, he. Masz tyle rzezcy w głowie, znasz parę języków, tematów-użyj tego . Trzeba mieć czas by poszperać w internecie-ja mnóstwo rzeczy znalazłam"przez przypadek". A co do książki, której tytuł podałaś-czy już jakiś rozdział powstał? Jeżeli tak, to czego nie rozumiesz? Jestem ciekawa jak to się ma do mnie.
Hm......dom jest dla mnie! ja też to sobie powtarzam choć jasne, że lubię porządek, Ale mnie już ręce opadają jak i innym mamom zapewne z małymi dziećmi. Olewam. Czekam zawsze na poniedziałek bo przez week-end są tylko ścieżki ewakuacyjne i doprowadzanie domu , może raczej salonu i kuchni-bo stanowią całość -tzn-kładzenie na miejsce rzeczy-zajmuje mi pół dnia. POtem jeśli mam jeszcze ochotę sprzątam. Jeśli nie, myślę sobie:"przecież muszę zostawić sobie coś na jutro." i tak się rozgrzeszam. Wolę iść na spacer niż latać ze ścierą za wszelką cenę.
Myślę, że Twoje capacita' powinny wziąć górę i pchnąć Cię do działania.Nie zmarnuj ich - póki masz czas wykorzystaj go. Jeszcze nie masz dzieci i możesz dysponować swoim czasem jak chcesz. Nie masz problemu bo z tym co masz w głowei nawet gdybyś jutro miała przestać tam pracować to nie zginiesz.
Działaj, działaj!!!!!!!!Rób to co czujesz w środku bo zrobisz się z wiekiem zgorzkniała i będziesz wyrzucać sobie, że oddałaś walkowerem.....Ni emasz pojęcia jak leci czas. Ja dopiero miałam 28 lat........Nie czekaj-wykorzystaj obecne siły i enrgię i wiek.
Tak jest takie paese Cascia i przypomina w wymowie Twoje imię, ale nigdy nie będzie to nasze "ś".
No, to tyle produkcji n ateraz. Pisz dalej, chociaż my podtrzymamy przez week-end to forum. Choć właściwie jutro mamy jechać w góry i mogę zabraknąć.....Na razie!
dwa wpisy wyżej napisałam "wzmażają" zamiast "wzmagają"-no niestety tak mi się już piep...... gdy jestem zmęczona a i brak polskiego swoje robi. Tragedia!!!!
nie lam sie weba-mam to samo......
witam w srodku nocy:) przeczytalam wlasnie wszystkie wpisy od mojego ostatniego, i troche sie poczulam smarkata, moze nie tyle wiekiem, bo mam prawie 25, ale jakims doswiadczeniem zyciowym, ja z moim facetem (ktory wlasnie spi dosc twardo - przyjechal tak jak pisalam wczesniej 2 dni temu i biedaczek przezyl dzis polska impreze istnie rodzinna - srebrna rocznice moich rodzicow:), w kazdym razie nie jestesmy razem az tak dlugo i jeszcze nie zakladamy rodziny (chociaz juz ten temat wyplywa na wierzch samoistnie:) i tak jakos sie poczulam zyciowo zielona; jako lingwistka ciekawska mam natomiast pytanie praktyczne, dziewczyny mieszkajace i wychowujace dzieci we Wloszech: czy wasze pociechy mowia tylko po wlosku? czy tez po polsku? jesli dwoma, to jak to sie "robi"? czy tez jest to dla nich naturalne? a teraz dobranoc, bo moje "szczescie" sie obudzilo i pyta "che fai" :))) pozdrawiam i zycze wszystkim udanej niedzieli!
witam serdecznie!!dawno mnie nie bylo!!caly czas pisze mgr a poza tym czasem komputerek zawodzil!!narzucilyscie super temacik!!bardzo ciekawie sie czyta i powiem szczerze,ze nawet zaczelam sie nad tym zastanawiac...jak to jest z rodzina i dziecmi...wiecie ja jeszcze zero rodzinki i zawsze mowilam ze ja nie chce nigdy jej miec i w ogole...ale czytajac te wasze odpwoeidzi gdzie sei we mnie pojawila jakas watpliwosc,ze moze to fajnie miec rodzine, dzieci, meza do ktorego sie wraca....po prostu jakas swa przystan...nigdy sie nie podejrzewalam ze dojde do takich wnioskow...ja zawsze taka twrada, stawiajaca zawsze na swoim...moze najwyzszy czas to zmienic..nie zeby od razu slub itd..tylko moje podejscie do zycia...do ludzi..do milosci....jestem jeszcze w tych sprawach "zielona", bo wiekowo jeszcze dosc mloda ze mnie osobka:)ale czasem warto [posluchac opinii starszych i bardziej doswiadczonych osob...dziekuje wam za to......
Niestety, ten wiersz napisał nie Jan Paweł II, ale jest to (niewielka)
parafraza wiersza, który napisał kto inny: Stefan Witwicki; opublikował go
170 lat temu, w 1833 r. Tekst rozpowszechniany jako dzieło Papieża ma tylko
"istotnie" sparafrazowaną drugą linijkę. Karol Wojtyła (jeszcze jako
biskup) pisał piękne, mądre wiersze i nie potrzebuje, żeby go "dopisywać" do
cudzych utworów(!), ale jako Papież napisał tylko "Tryptyk rzymski" i
kategorycznie (m.in. na pytanie Marka Skwarnickiego, Jego wieloletniego
przyjaciela) odpowiadał, że nic więcej nie stworzył z zakresu poezji.

Trudno też uwierzyć, że to Papież osobiście sparafrazował wiersz
Witwickiego. Oryginał jest napisany pięknym, równiutkim 13-zgłoskowcem
(takim samym, jak mickiewiczowski "Pan Tadeusz", w którym zresztą Witwicki
miał swój udział: to jego pióra jest opis matecznika!). Tymczasem tekst
krążący m.in. po internecie jest rytmicznie pokaleczony! Papież był za
dobrym poetą i polonistą, żeby tak popsuć formę wiersza.

Dokumentacja fotograficzna oryginału wiersza z 1833 r. - do ściągnięcia, na
stronie http://golem.umcs.lublin.pl/users/zabeksg/sosna.htm
Więcej o Witwickim i tym wierszu - na stronie
http://gotowce.com.pl/prace/4473.htm

Patrz też: "Księga wierszy polskich XIX wieku". Zebrał Julian Tuwim,
opracował i wstępem opatrzył Juliusz W.Gomulicki.
PIW, Warszawa 1956r, wydanie drugie
Wiersz p.t."Do sosny polskiej na obczyźnie" znajduje się na str.195 tom.I
Pozwalam też sobie przytoczyć znajdujący się na stronie
http://www.naszekaszuby.pl/modules/news/article.php?storyid=770
list, podpisany przez znanych i poważanych bibliotekarzy z "Jagiellonki":
------------------------------------
Stefan Witwicki: Do sosny polskiej
Gość: bibliotekarze (149.156.94.68)

Kilka zapomnianych faktów o autorstwie wiersza "Do sosny polskiej"

Stefan Witwicki
DO SOSNY POLSKIEJ,
znalezionej w jednym z ogrodów w Chatenay

Gdzie winnice, gdzie wonne pomarańcze rosną,
Domowy mój prostaku, witaj, moja sosno!
Od matek i sióstr twoich oderwana rodu,
Stoisz, sierota, pośród cudzego ogrodu.

Jakże tu miłym jesteś gościem memu oku!
Oboje doświadczamy jednego wyroku.
I mnie także poniosła pielgrzymka daleka;
I mnie na cudzej ziemi czas życia ucieka!..

Czemuż, choć cię starania czułe otoczyły,
Nie rozwinęłaś wzrostu, utraciła siły?..
Masz tu wcześniej i słońce i rosy wiośniane,
Przecież gałąski twoje bledną poschylane:

Więdniesz, usychasz smutna śród kwietnej płaszczyzny,
Nie ma dla ciebie życia, bo nie ma ojczyzny!
Drzewo wierne! Nie zniesiesz wygnania, tęsknoty.
Jeszcze trochę jesiennej i zimowej słoty,
I padniesz martwe! Obca ziemia cię pogrzebie...
Drzewo moje! Czy będę szczęśliwszym od ciebie!

[Tekst, pisownia i interpunkcja za wydaniem: Stefan Witwicki: Zbiór pism
pomniejszonych. T. 1. Lipsk : F. A. Brockhaus, 1878; s. 243-244]

Twórcą utworu jest Stefan Witwicki (18[tel]), poeta, który w wieku 30 lat
dobrowolnie udał się na emigrację i osiedlił we Francji. Wiersz po raz
pierwszy opublikowano anonimowo w zeszycie 1. "Wieczorów pielgrzyma" (Paryż
1833). Następnie wydrukowano go w zbiorku Witwickiego: Poezje biblijne,
piosenki sielskie i wiersze różne, Paryż 1836 s. 331-332. Wspomniane w
podtytule drzewo znalezione w Chatenay (obecnie dzielnica Paryża lub, jak
podają inni, miejscowość o tej nazwie w pobliżu miasta Poitiers) stało się
dla autora inspiracją do napisania tego dziś tak popularnego utworu.

Wiersz nie miał szczęścia, w przeszłości jego autorstwo było przypisywane
Adamowi Mickiewiczowi, i to przez tak wybitnych badaczy literatury jak
Wiktor Gomulicki, Antoni Pietkiewicz (pseud. Adam Pług), Bogusław
Kraszewski, muzykę ułożył Napoleon Orda. Jako wiersz Mickiewicza
opublikowany został w czasopiśmie "Przyjaciel Dzieci" 1886 nr 35 s. 410-411
i "Wieczory Rodzinne" 1901 nr 47 s. 370. Podobno ukazał się w "Noworoczniku
dla Polek" na rok 1862, w artykule "kilka słów o rodzinie Adama Mickiewicza"
.

Zaprezentowany utwór pojawił się i zaczął krążyć w ręcznych i powielanych
odpisach w 1985 r. jako dzieło Jana Pawła II. Przekonanie, że autorem jest
Ojciec Święty sprawiło, ze w następnych latach tekst wiersza trafił na łamy
czasopism polonijnych kilku kontynentów. Jeszcze większą popularność utwór
zdobył w Polsce, już od momentu "odkrycia" deklamowany na różnych
spotkaniach i akademiach. Udokumentowaniem niesłabnącego rozgłosu było jego
wyniesienie na parnas poezji polskiej, gdzie znalazł miejsce obok m. in.
"Sonetów Krymskich" Mickiewicza, "Testamentu mojego" Słowackiego, "W
malinowym chruśniaku" Leśmiana, "Przesłania Pana Cogito" Herberta czy "Nic
dwa razy" Szymborskiej. Nastąpiło to w r. 2003, gdy utwór trafił do
antologii: "Klejnoty poezji polskiej. Od Mickiewicza do Herberta.
Antologia z analizami". Red. Dariusz Tomasz Lebioda (Warszawa,
Wydawnictwo "Nowa Era".
Niestety obok poematu Karola Wojtyły "Matka", jako drugi z reprezentatywnych
dla Jana Pawła II utworów zamieszczono tu mylnie wiersz "Do sosny polskiej",
z powszechnie znaną, a nieznaczną zmianą oryginalnego tekstu polegającą
głównie na modyfikacji drugiego wersu, gdzie:
Domowy mój prostaku, witaj, moja sosno!
zostało zastąpione przez:
Ty domowy mój prostaku, zakopiańska sosno.
Tekst wiersza kończył dopisek:
Sosna została przywieziona i ofiarowana Papieżowi przez pielgrzymkę górali z
Zakopanego i posadzona w Ogrodzie Watykańskim, gdzie uschła. Prymas Glemp
przywiózł ten wiersz z ostatniej wizyty u Papieża.

Uznanie wiersza wyszło poza literaturę. Muzykę do wiersza stworzył polonijny
kompozytor Józef Czyż, a podobno na 25- lecie pontyfikatu Jana Pawła II,
muzykę przygotował sam Wojciech Kilar.
Sprostowania odnośnie autorstwa wiersza były zamieszczane wielokrotnie,
zarówno w odniesieniu do przypisywania go Mickiewiczowi, jak i Janowi
Pawłowi II:
- Tadeusz Pini "Pamiętnik Literacki" 1902
- Janusz Odrowąż Pieniążek "Express Wieczorny" 1956
- Franciszek German, zajmujący się romantyzmem filolog, etnograf i
muzykolog, opublikował sprostowanie w piśmie "Kamena" 1956 nr 2 s. 46-47 (
tam też uwagi poety Leonarda Podhorskiego-Okołowa), a potem wyjaśnienie pt.
"Dorobku poetyckiego Jana Pawła II niesłuszne pomnożenie" ("Katolik" 1986 nr
9 s. 10)
- Marek Skwarnicki, poeta i pisarz, publicysta Tygodnika Powszechnego",
wieloletni znajomy Karola Wojtyły, redaktor pierwszego wyboru jego
twórczości literackiej "Poezje i dramaty" a potem ostatniego zbioru wierszy
Tryptyk Rzymski sprostowanie pt. Sosna i Pinie w "Tygodniku Powszechnym"
1986 nr 5 s. 8
- O losach strof "Do sosny polskiej" pisał również Wojciech Podgórski w
książce monograficznej poświęconej Stefanowi Witwickiemu (T. 1-2. Warszawa
1988)

Zwracamy się z prośbą do wszystkich, którzy spotykają się z
rozpowszechnianiem tego utworu jako wiersza Jana Pawła II, o prostowanie
zaistniałej pomyłki. Zdajemy sobie sprawę, że wiele osób zupełnie
nieświadomie zostało wprowadzonych w błąd, a ciepłe uczucie do Ojca Św.
sprawia, że utwór ten jest wciąż jest na nowo przywoływany. Tak jak dawniej
uświetniał spotkania opłatkowe i był rozpowszechniany przez Kluby
Inteligencji Katolickiej, tak dzisiaj gości w Internecie i innych mediach
(np. ostatnio w telewizyjnym magazynie katolickim "Między ziemią a niebem"
zaprezentowano go w interpretacji Artura Żmijewskiego), a dobrym
odzwierciedleniem spontaniczności odbioru wiersza, i to nawet po przyjęciu
do wiadomości, kto naprawdę jest autorem, jest zdanie: "Tak czy inaczej -
wiersz Do sosny polskiej z pewnością oddaje przeżycia Ojca Świętego -
Wielkiego Emigranta" ("Niedziela" 2005 nr 17 s. 21).
[patrz też http://www.niedziela.pl/xml.php?wyd=nd&doc=nd200517.xml&nr=48 ]

Prosimy jednak o podkreślanie, że autorem wiersza "Do sosny", rzeczywiście
pasującego do sytuacji naszego papieża, jako że od lat przebywał na
emigracji i tęsknił za Polską, jest poeta Stefan Witwicki. Wreszcie godzi
się, by sylwetka i poezje Stefana Witwickiego zostały wydobyte z
zapomnienia. Był wartościowym przedstawicielem emigracyjnej poezji
romantycznej, bliskim przyjacielem m. in. Mickiewicza, Chopina,
Brodzińskiego, Mochnackiego, w ostatnim okresie życia ciężko chorował, zmarł
w Rzymie, gdzie planował wstąpienie do zakonu braci Zmartwychwstańców. O
prawdziwym autorstwie wiersza muszą pamiętać przede wszystkim wydawcy,
nauczyciele czy inni reprezentanci polskiej inteligencji, na których ciąży
obowiązek rzetelnego zaznajamiania Polaków ze spuścizną naszego Wielkiego
Rodaka.

Z poważaniem

Ewa Bąkowska
Sebastian Grudzień
bibliotekarze Oddziału Informacji Naukowej i Katalogów Biblioteki
Jagiellońskiej
--------------------------
Pozdrawiam
Witam dziewczątka, wiele się działo, odrobiłam wszystkie zaległości i jestem pod wrażeniem.........same powazne rzeczy...................no nie rzeczy , tematy.
Tak jakoś Wam zazdroszczę, znalazłyście swoje miejsce w życiu, jak to zostało powiedziane wcześniej swoja przystań. Minie sie wydaje, że tego swojego miejsca nadal szukam i nie wiem czy kiedyś je odnajdę. ..........

O...... co brak wychowania z mojej strony, wszystkie nowe osóbki witam serdecznie........

Chęć do robienia wielkich rzeczy.........wydaje mi się,że każdy ją ma ale nie każdemu jest dane ja zrealizować.....Co do zaczętych książek.....moja jest prawie skończona ale co dalej? Ofiaruję ja pewnie mojej siostrze.............chciałam ją ofiarować również jednej osobie ale niestety opuściła mnie jakis czas temu ............................ Zaczynając ją miałam troszke inny obraz życia, inne spojrzenie na moja osobę, zbliżając się ku końcowi odkryłam wielką zmianę we mnie samej i moim postrzeganiu ludzi itd.....Z perspektywy czasu, wszystko wydaje mi sie inne, może bardziej skomplikowane, przecież nie wszystko jest białe czy czarne, są też barwy pokrewne, cienie szarości, bieli...............Może to śmieszne ale chyba ostatnimy czasy wydoroślałam.................

Nie postrzegam już zycia jako placu zabaw, gdzie pomyłki, złe decyzje pozostaną bez echa i nie wyrządzą krzywdy nikomu. To cos w rodzaju wielkiego przebudzenia, które zmusiło mnie do innego postrzegania świata....nie wiem......

Mam marzenia jak każda dziewczyna kochający mąż-partner, dzieci, poczucie bezpieczeństwa...................i to wszystko czego pragną kobiety....
Myślę, że to cudowne.

Weba, Emra, Cashia i reszta jesteście wspaniałe..............
Emra rzeczywiście cos ostatnio nie zaglądasz.....pewnie jesteś bardzo zajęta? HAHHAHAHHHA
Lugi, possiamo aiutarsi!Conosco un'po l'italiano. Gosia.
No wlasnie! Dzieci! Mnie tez strasznie ciekawia dzieci ze zwiazkow mieszanych, zwlaszcza te Polek, bo chyba jestesmy narodem strasznie przywiazanym do naszej narodowosci. Przynajmniej ja jestem:) No wlasnie - czy wasze dzieci mowia po polsku? Jezeli tak to w jakim stopniu zaawansowania sa? Poprawiaja was jak mowicie po wlosku?:) Jak je nauczylyscie polskiego? Rozmawiajac z nimi czy kazac im wkowac slowka? A jak nie to czy nie zalujecie, ze nie? Jezdzicie z nimi do Polski?
I co chyba rownie wazne - czy w ogole o Polsce z nimi rozmawiacie? Jezeli tak to jak? Jawi sie on waszym dzieciom jako "ten zimny kraj zabity dechami" czy jako kawalek ich samych?
Ja jak jezdzilam do Polski autobusem, 28 godz. w autokarze, dodam dla niewtajemniczonych, to naogladalam sie mnostwa pan z dziecmi. Wrazenia mieszane. Panie rozne byly. Ale raz trafila mi sie prawdzila perelka - pewna pani z dwojka dzieci, w wieku wczesnoszkolnym, jakies 10 lat tak na oko. Odkad wsiedlismy w Rzymie zaczela spokojnie, ale z przekonaniem: "Parlate polacco. Mowcie po polsku". Jak sie zagadywaly to wysluchala, a potem prosila "No to teraz po polsku". Odpowiadala im po polsku. I tak przez cala podroz. W Warszawie, gdzie wysiedli, przywitali dziadkow serdecznie w przeslicznej polszczyznie. Wciaz mam w pamieci ta scene i wciaz nie moge wyjsc z zachwytu nad ta kobieta.
Moj podziw wzbudzila tez pewna para, Polka z Wlochem, ona z dziewczynka jechaly do Polski, wsiadaly we Florencji, on je odprowadzal. Nie wiem, czy to on byl tata dziecka, wygladal raczej na meza owej pani. Rozmawial z dziewczynka bardzo serdecznie, ale tak troche za oficjalnie powiedzialabym jak na ojca. Za to rozmawial z nia po polsku, aby sie czula pewniej. Byl strasznie slodki.
Ps. Czy wasze gorsze polowy mowia po polsku???
Ja zreszta mam kuzynke tu we Wloszech, mieszka gdzies pod Florencja, jeszcze nie udalo nam sie "zjechac", i ona ma dziewczynke z poprzedniego malzenstwa i chlopca z obecnego. zyja tutaj, i wiem, ze dziewczynka nie mowi juz po polsku prawie w ogole. Rozumie, ale nie mowi. Poogladam sobie jej dzieci przed lupe pozniej, jak juz dorosna. Jak nie beda sie czuly Polakami w 101% to na nia nakrzycze:))) Zartuje oczywiscie. Choc jestem ciekawa w jakim duchu wzrastaja dzieci dwujezyczne.
Bo u mnie w pracy, gdzie pracuja ludzie najrozniejszych narodowosci i zyciorysow, mam okazje sobie poogladac dziwne scenki.Byla taka pol-Hiszpanka, pol-Wloszka, ktora w wieku lat 30-tu wciaz winila swoja matke za swoje zmarnowane zycie. Ze jej matka musiala zostawic swoja Hiszpanie, aby byc z ojcem i dzieci tylko od tego ucierpialy, bo matka przerzucila na nie cala swoja frustracje, czyniac je niewolnikami swoich wlasnych oczekiwan zyciowych; tych niespelnionych wlasnie z powodu wyjazdu z ojczyzny oczywiscie. W zwiazku z tym moja kolezanka w jakiejs szczerej i serdecznej (wedlug niej chyba, ha ha ha) rozmowie doradzala mi powrot do kraju, abym nie okaleczyla tak strasznie moich dzieci.
Jeden z kolegow jest z kolei z Peru, ma zone Peruwianke i dwojke dzieci, to starsze juz mowi, zarowno po wlosku, jak i hiszpansku. Nie wydaje mi sie aby czul sie jakos specjalnie pokrzywdzony przez los:)
Jedna z kolezanek jest Szwajcarka urodzona w Rzymie. Poziom normalnosci standardowy.
Kolejna jest Wloszka wychowana we Francji. Oprocz potwornego dla wloskiego ucha "r" miesci sie w normie.
Jest pol-Wloch pol-Chorwat. No, ten chlopak czuje sie Wlochem z krwi i kosci, nie odzroznilby chorwackiego od polskiego.
Jest Niemiec wychowany w Ameryce. Prawdziwy Amerykanin.
Itd itp. Oni tez kiedys byli dziecmi i mieli mieszane lub rzucone w odlegle strony rodziny, prawie wszyscy opowiadaja sie za narodowoscia, ktora ich wychowala.
Jak wiec jest z waszymi dziecmi? Z tego, co pisalyscie naprawde o nie dbacie tak rozumnie, wiec jestem tym bardziej ciekawa. Chociaz moje doswiadczenie z dziecmi jest ograniczone do mojej malej siostry, ktorej wychowanie w pewnej mierze zostalo powierzone wlasnie mi, to wydaje mi sie, ze jakas tam opinie i pare spostrzezen na ten temat posiadam. Choc widzac jak chowaja niektore Wloszki swoje dzieci to chyba kazdy bez wzgledu na wzglad tak wlasnie mysli:))) Bez wglebiania sie w temat dodam, ze gdybym byla dzieckiem/nastolatkiem tu we Wloszech to chyba normalna bym z tego doswiadczenia nie wyszla:) Z calym szucunkiem dla tych Wloszek, ktore wiedza co robia. Fakt, ze ich spotkalam niewiele tlumacze sobie tym, ze w ogole malo sie krece pomiedzy rodzinami z bachorami.
Co zas do mnie, to tak czuje sie gotowa, wiem (mniej wiecej oczywiscie) co mnie czeka, ale zdaje sobie sprawe, ze zajscie w ciaze to w chwili obecnej niedobry pomysl. Czasami mam ochote tak sobie po prostu zaplanowac wpadke, ale to sa chwile slabosci. Moze juz niedlugo, na razie brak mi tego poczucia bezpieczenstwa, bez ktorego ani rusz przy tej decyzji.
No wlasnie - luisa (dzieki za powitanie:), z ta przystania, kochajacym mezem i stabilizacja, przystania, do ktorej sie dotarlo, to ja doprawdy nie wiem jak to jest. Moze inne dziewczyny ci odpowiedza i podpowiedza, ja mam wciaz mieszane wrazenia:)
A! mam nowy temat - ja nauczylam sie tu we Wloszech przy moim Wlochu klocic, i jest to cos wspanialego jak sadze. Nie wrzeszczec ani wyzywac ani wyciagac brudy sprzed lat ani zacinac w zlosci, a takie schetamty znam z Polski, a wlasnie klocic. Moi rodzice na poczatku starali sie nas godzic, bo sie strasznie bali, ze sie zremy, a potem, ktoregos razu dali sobie spokoj, gdy po polgodzinnej wymianie zdan podniesionym glosem i z zywa gestykulacja i zlymi spojrzeniami podszytymi obrazliwymi opiniami na temat wzajemnej inteligencji i stanu umyslu, kiwnelam glowa i powiedzialam "Ok, hai ragione, facciamo come vuoi tu" i spokojnie podjelismy normalna konwersacje:) Teraz juz sobie dali spokoj, przeczekuja:)
Koncze, zmeczona jestem, bo dzisiaj bylo mnostwo turystow, a brakowalo jednego przewodnika - sytuacja dosc trudna, bo okazalo sie, ze to nie typowa niedyspozycja (nienawidzimy gdy ktos jest chory, bo wowczas ci, ktorzy sa na miejscu musza odwalic dodatkowe zejscia), ale po prostu juz wiecej u nas nie pracuje. Nikt nic nie wie ani dlaczego ani jak ani co sie stalo, jak w czeskim filmie. Na wszelki wypadek dodam, ze bardzo kocham moja prace, uwazam, ze nowy szef jest o niebo lepszy od starego, ze jest wspanialym organizatorem i ze moc pracowac pod jego czujnym okiem jest dla mnie zaszczytem. Nigdy nie narzekalam i nigdy nie krytykowalam i w ogole nigdy o mojej pracy z nikim nie rozmawialam inaczej niz tylko w samych pozytywach. :))))
A wy? Odpoczelyscie troche w Swieto Ludu Pracujacego?:) Pamietacie jak sie podpisywalo listy obecnosci na Pochodzie Pierwszomajowym?:)))
Temat przeniesiony do archwium.
1201-1230 z 1240

« 

Pomoc językowa

 »

Pomoc językowa