witajcie,
musialam wziac gleboki oddech zanim zaczelam ;-)
no coz, widze, ze trafilam do miejsca, w ktorym mozna wylac troche smutkow w wiadomym temacie...
nie bede sie zaglebiac, powiem tak. kilka dni temu zerwalam z moim italiano. na poczatku bylo wszystko ok, bylam twardzielka, bo wydawalo sie to absolutnie sluszna koncepcja (no coz, nadal tak jest, ale jak napisala alisa - witaj alisa! - to my baby musimy sie wgryzc w problem doglebnie :o) no i coz, zadzwonilam do niego, zeby odbyc rozmowe z gatunku pozegnalnych... myslalam, ze jak jestem taka spoko luz, to nie bedzie to nic takiego. pierwsza godzinka uplynela na rozmowie o zwyklych codziennych sprawach.. ale jak przeszlismy do meritum, to zaczelam sie rozklejac. powiem szczerze, ten zwiazek, rozpadl sie przeze mnie, a jego koniec byl dla mnie jedynym rozwiazaniem. to ja mialam nieuporzadkowane zycie emocjonalne w polsce, a moj italiano wiedzial co sie ze mna dzieje. byl bardzo spokojny i dojrzaly, zwlaszcza kiedy bylam u niego ostatnim razem, trzy tygodnie temu, zaskoczyl mnie nawet swoimi reakcjami, wydawalo mi sie, ze wiekszosc wlochow by zabila z zazdrosci ;-) to nie tak, ze mialam dwoch mezczyzn. po prostu po tym jak zaczelismy sie do siebie zblizac, moj czteroletni zwiazek zaczal sie rozpadac, ale to nie bylo takie proste i nadal nie jest... do tego doszly autentyczne problemy zdrowotne mojego wieloletniego narzeczonego, w ktorych niestety nie bardzo mial mu kto pomoc, a dla mnie to bylo oczywiste, ze w takim momencie nie zostawia sie przyjaciela (no i jeszcze to, jestesmy autentycznymi przyjaciolmi, wiele lat temu zanim zaczelismy byc para, wczesniej juz bylismy przyjaciolmi i nadal nimi jestesmy) a moj italiano zdawal sobie sprawe mniej wiecej z tego wszystkiego... ale bardzo, bardzo gleboko wierzyl, ze pewnego dnia uda nam sie stworzyc rodzine...
po ostatniej mojej wizycie w italii zaczelismy sie pomalu oddalac (wczesniej mimo oddalenia, potrafilismy nieraz cale wieczory, ba, nawet czasami cale niedziele czy soboty spedzic "razem", wiszac na telefonie. jezeli nie moglismy, bo np. pracowalismy, wysylalismy mniej wiecej esemesa co 5-10 minut, chociaz to brzmi przesadnie, ale tak bylo!) on mial przyjechac po 20 czerwca, po raz pierwszy do P., do tej pory to ja go odwiedzlam, ale po tym wszsystkim zdal sobie sprawe, ze ja nie moge juz dac mu tego, czego pragnal. wlasciwie ostatnia nasza rozmowa zakonczyla sie tym, ze ja powiedzialam, iz bardzo mi zal, ze nigdy nie zobaczyl mojego kraju, o ktorym tyle opowiadalam i na przyjazd do ktorego musial czekac ponad pol roku (praca...) stwierdzil, ze jezeli rozwiaze swoje problemy, ktore teraz ma, to przyjedzie do mnie. ale chyba oboje wiemy, ze to nie jest najlepszy pomysl i ze do tego nie dojdzie... choc po naszej rozmowie potwierdzilam mu swoj entuzjazm - napislam mesa, zeby koniecznie przyjechal niezaleznie od wszystkiego. ale milczy, bo pewnie walczy ze soba :(
to chyba chianti powiedzial, a moze zeusek? - witam obu panow ;) - zwiazki na odleglosc, albo to nierealne na dluzsza mete, albo to pewnego rodzaju ucieczka od prawdziwego zwiazku. w moim przypadku i jedno i drugie.
wlasciwie nie wiem skad ten straszny smutek we mnie od kilku dni? czy to zwykly egoistyczny bol? na pewno troche zal, ze nie potrafilam przyjac wielkiego uczucia dobrego czlowieka i odwdzieczyc sie tym samym... to takie kolejne rozczarowanie soba samym na pewno. ale i poczucie straty kogos kto stal sie bliski, ale, z kim wiesz, ze nie mozesz byc, choc wydawaloby sie na poczatku, ze byl ci pisany (niezwykla historia poznania pare lat temu, potem milczenie i zrzadzenie losu, ze spotkalismy sie znowu! myslelismy, ze los daje nam jeszcze jedna szanse...)
pisze to wszstko, bo wiem, ze cieplo potraficie powitac ludzi z problemami. moze troche za bardzo sie rozpisalam, za co przepraszam, ale chcialam sie troche wyzalic... a forum internetowe, cierpliwe jest ;-)
pozdrawiam Was goraco i witam wszystkich.
dobrze, ze u mnie troszke sloneczka.
z wami razniej, choc wydaje sie, ze taka pustka przede mna sie rozposciera...
triste
giu
depressa